George R. R. Martin "Taniec..."

George R. R. Martin "Taniec..."

Dziś dwudziesty dziewiąty lutego. Dlatego uświęcę tę datę stukając palcami w klawiaturę  i zostawiając potomnym wpis. Ku pamięci. Kto wie co będzie za cztery lata. Może zamiast na klawiaturze, będę grawerował znaki alfabetu w kamieniu, bo w wyniku III wojny światowej padnie cała cywilizacja. Wpis z dnia dwudziesty dziewiąty lutego, jak tytuł posta wskazuje będzie dotyczył najnowszej książki Martina.

Przeczytałem ją już kilka dni temu, ale jakoś nie mogłem się zabrać za opisanie mych wrażeń. Premiera była we wtorek, książka przeczytana przed weekendem, a tu już tydzień mija a ja nie wiem co napisać.

Martin to Martin. Czytało mi się dobrze, ale jestem lekko rozczarowany. Książka nie miała takiego tempa, rozmachu, nie było w niej, aż tylu smakowitych kąsków jak:

Krew, flaki, walka, miecze, czary, smoki, magia, olbrzymy, dziwki, dziewki, seks, sperma, tortury, gwałty, morderstwa, plamy na honorze i na spodniach, wilkory, Inni, Mur, zima nadchodzi, królów, niewolników, seks, dużo seksu, dziewice, rozdziewiczanie, trupy, chodzące trupy, złoto, dużo złota, miłość, nienawiść, sprawiedliwość, żądza, władza, zdrada, korony, trony, wrony, upiory,  mamony, burdele i inne duperele (w tej części to chyba w ogóle burdeli nie było!).

Tych kąsków nie było tak wiele moi drodzy przyjaciele.

UWAGA BEDOM SPOJLERY!

A jak tam sprawa z bohaterami. Ich historie, ukazywanie wydarzeń z różnej perspektywy, emocje, miłości, namiętności to zawsze był mocny punkt w „Pieśni Lodu i Ognia”. W tej części za bardzo tego nie odczułem. Tyrion rzucał jakimiś żarcikiem, cynicznym humorem lecz słabo, Daenerys coraz bardziej wpadała w tę manię „Jestem Królową, jestem Królową muszę robić to co Królowa”, Jamiego w ogóle praktycznie nie było! Cersei dostała to na co zasłużyła, ale pewnie niezły numer jeszcze wywinie, bo to zła kobieta jest. Miło było wrócić do Aryi, która dalej pomyka sobie po Braavos. Spodobał mi się wątek Theona Greyjoya, jako Fetora. Ten Ramsay Bolton to kawał zboczonego skurwysyna i mam nadzieję, że dostanie to na co zasłużył. Mamy trochę Ashy Greyjoy. Pojawia się kilka drobniejszych postaci, które wyjaśniają to i owo:) A Jon Snow, biedny Snow… „Snowa pamięci żałobny rapsod” trzeba napisać, Martin bezlitosny jest, choć pewnie Snowa nie uśmiercił ostatecznie, a Jon wróci za sprawą Melisandre. Martin zostawił sporo otwartych furtek, podgrzał atmosferę niedokończonymi historiami i zostawił mnie z uczuciem pewnego niedosytu…

Podobały mi się wydarzenia z przeszłości, które wspominane są przez wielu bohaterów. Uświadamiają mi, że Martin stworzył świat ogromny, który mógłby dać spokojnie zatrudnienie dziesiątkom pisarzy:) Ale obiło mi się o uszy, że Martin nie jest zbyt przychylny fanowskiej twórczości i ostro tępi wszelkie jej przejawy. Jego prawo. Choć stworzył taki kompletny świat, że szkoda jego dzieła tak zostawiać.

Fani serii, do których i ja się chyba zaliczam nie powinni być zbytnio zawiedzeni, ja byłem tak troszkę. Teraz pozostaje czekać na pozostałe części, bo jak dla mnie druga część „Tańca…” to taka przystawka do głównego dania, mająca rozbudzić apetyty. I mam nadzieję, że w kolejnych tomach powróci pierdolnięcie, czego sobie i państwu życzę.

Comments (1)

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.