Z otchłani mych magazynowych regałów, z niemierzonych obszarów półek i książkowych stosów, gdzie mole toczą odwieczne wojny rodowe z pająkami, a kurz osiadając przez lata stworzył niemal księżycowe krajobrazy. Z owych czeluści przybyła do mnie w srebrnym rakietowym pocisku zakurzona książka Lema. Osiadła na stoliku z wizgiem atomowego silnika i poprosiła o przeczytanie. Czyż mogłem odmówić powieści fantastyczno-naukowej? Do tego jeszcze autorstwa tak znanego pana Stanisława? Gdybym powiedział nie, już nigdy nie mógłbym spojrzeć w swoje odbicie w lustrze. Cóż powiedziałbym swoim wnukom, gdy one spytają mnie; co robiłeś dziadku zanim Cię przenieśliśmy całkowicie do komputera? A ja wykrzywiając swe holograficzne odbicie milczałbym wówczas z zażenowaniem. Nie mogłem więc nie przeczytać. Zasiadłem, stanąłem, położyłem się, przykucnąłem, rozparłem, rozłożyłem, zwinąłem w kłębek (oczywiście nie wszystko na raz) i przeczytałem.
Pokrótce fabuła – Lem wziął się za zagadkę meteorytu tunguskiego. Chyba większość z Was moi drodzy słyszała o tym wydarzeniu, które miało miejsce na początku ubiegłego wieku. Jeśli nie służę linkiem: TUNGUSKI METEORYT. Otóż w „Astronautach” okazuje się, że to nie był żaden kawałek skały, lecz statek kosmiczny obcych. Naukowcom zjednoczonej ludzkości udaje się rozszyfrować zapis lotu, astronomowie obliczają skąd statek przyleciał i ludzkość wybiera się z rewizytą. Okazuje się, że obcy przylecieli z Wenery (sic!), tak kiedyś nazywano Wenus. Obydwu nazw Lem używa wymiennie. Dziś Wenera odeszła w niepamięć, bo chyba kojarzy się brzydko, a Wenus została, bo kojarzy się ładnie. I dzielna załoga statku kosmicznego Kosmokrator, wyrusza w podróż na Wenus. Relację z podróży i pobytu na Wenus poznajemy dzięki wspomnieniom pilota samolotu zwiadowczego, który poleciał z naukowcami, żeby latać samolotem zwiadowczym właśnie. Pilot ten Robert Smith urodził się w Związku Radzieckim, a jest wnukiem Murzyna – komunisty (zbiegłego z USA) i dzielnej radzieckiej komsomołki (nie żartuję). I Roberto nam właśnie opisuje co się na tej Wenus dzieje i co się tam znajduje.
Książka została napisana w 1950/51 roku. I daje się w niej czasem odczuć duch socrealizmu. Nie mogę stwierdzić na ile Lem chciał, a na ile musiał wplatać w swe opowieści wątki ideologiczne. W „Astronautach”, akcja dzieje się na początku dwudziestego pierwszego wieku. A więc teraz. Nie ma już państw kapitalistycznych, zjednoczona ludzkość kontroluje klimat, a Sahara to kraina mlekiem i miodem płynąca. Na szczęście nie ma tego za wiele i odnoszę wrażenie, że fragmenty te napisane zostały po to, aby zadowolić ówczesną cenzurę i krytyków. Niemniej śmiesznie się to czyta z perspektywy czasu.
„Astronauci” to powieść fantastyczno – naukowa z naciskiem na naukowa. Lem starannie wyjaśnia wiele zjawisk fizycznych i chemicznych. Dzięki lekturze tej książki dowiedziałem się/przypomniałem sobie czym jest reguła Oerstanda, jak wygląda przestrzeń sferyczna i czym i dlaczego właśnie tym ludzie mogą i latają w kosmos.
Czytając tę książkę przed oczyma miałem amerykańskie filmy z lat pięćdziesiątych, z reguły klasy B, w których ludzie latają rakietami na Marsa, a tam zjada ich gigantyczna parówka. Oczywiście u Lema nie było czegoś takiego. Bardziej mam na myśli otoczkę dotyczącą wyglądu statku kosmicznego, skafandrów i ogólnie sposobu poruszania się po obcej planecie.
W „Astronautach” widać już problemy, tematy, zagadnienia, które Lem znacznie później rozwinie lepiej i głębiej. To znaczy niemożność porozumienia się z obcą cywilizacją, brak punktów wspólnych i jakichkolwiek odniesień kulturowych i emocjonalnych. Pojawia się też choć szczątkowo zagadnienie sztucznej inteligencji w postaci ogromnego Mózgu elektronowego Maraxa, który służy naukowcom do obliczeń i prowadzi Kosmokratora przez pustkę kosmiczną, a wszystko to dzięki lampom katodowym.
Szkoda, że nie znałem tej książki wcześniej. Wydaje mi się ona dobrym wstępem do rozpoczęcia przygody z Lemem. Jest to dobra powieść, zawierająca wszelkie elementy gatunku fantastyki naukowej. I przyznam się bez bicia cały czas zastanawiałem się jaki los zgotuje ludziom Lem na Wenus. Nie zawiodłem się.
P. S. I dla takich fragmentów uwielbiam czytać Lema:
„[…] Kiedy pierwszy raz powiedziałem dziewczynie, że ją kocham, nie umiałem znaleźć dość wielkich i pięknych słów dla wyrażenia wszystkiego, co czułem. Dlatego powiedziałem jej, że miłość w moim wyobrażeniu to nie sfery wysokiego lotu ani niebo, w którym tak często przebywam, ale że to jest coś takiego jak ziemia, w co można słupy wbijać, na czym można mury stawiać i domy budować.
Inna rzecz, że jej to nie przekonało.”
Julka
charliethelibrarian
Alannada
charliethelibrarian
Fraa
charliethelibrarian
Anna
charliethelibrarian
Zbyszekspir
charliethelibrarian
Agnes
charliethelibrarian
Agnes
Ada
charliethelibrarian