Kolejny przypadkowy wybór z bibliotecznej półki. Kolejny autor, którego nie kojarzę. Czasem taki ślepy traf to strzał w dziesiątkę, a czasem to strzał kulą w płot. Jak było w przypadku prozy pana Jabłońskiego? Ano było tak…

Koleś na Flickrze ma całkiem sporą galerią tak stworzonych plakatów. Źródło: https://flic.kr/p/9FYuhu
Poznajemy detektywa prywatnego Nikolę Azimowa, któren mieszka w ogarniętym wieczną zimą Petersburgu, a żyje on sobie w wieku dwudziestym piątym od narodzenia Chrystusa Pana. Od naszych czasów trochę się pozmieniało, ludzkość dzieli się na dwie “rasy” – kochających słońce i dzień słoneczników oraz potomków wampirzego rodu nocników. Historia takiego podziału wynikła z wielu przemian cywilizacyjnych. Dodam tylko, że mogło to również nastąpić dzięki ogromnemu rozwojowi biotechnologii oraz genetyki. I ten nasz detektyw, który należy do powoli wymierającej rasy “szaraczków” dostaje zlecenie od bogatego milionera z rasy tiomników (to rosyjskie określenie na nocników), by odnalazł jego córkę, która tańczyła w nocnym klubie w Warszawie. Azimow się zgadza, zostaje przekształcony w istotę nocy i wyrusza do Warszawy. Tam ma mnóstwo przygód i książka kończy się happy endem.
Tyle Wam napiszę, bo jestem rozczarowany lekturą. Lekturą, która miała ogromny potencjał! Biotechnologia, genetyka, zupełnie inny obraz świata, świetne wynalazki, intrygująca sytuacja geopolityczna, a wszystko napisane i opisane po łebkach i na tak zwane “odwal się”. Czasem co za dużo to niezdrowo. I to powiedzenie spełnia się w stu procentach w przypadku tej książki, która ma bardzo ciekawe momenty, jest całkiem sporo humoru, ale jednocześnie jest szalenie nierówna i nieprzemyślana. Najpierw akcja toczy się dość powoli, by później rozwiązanie zagadki i okoliczności towarzyszące happy endowi (dość przewidywalnemu zresztą) rozegrały się na kilkunastu stronach. Jestem ciut rozczarowany, a przecież podchodziłem do tej książki w sposób absolutnie neutralny. Bez uprzedzeń, ale też bez oczekiwań. Na ogromny plus zasługują nawiązania literackie, zaczynając od “Mistrza i Małgorzaty”, a na Mickiewiczu kończąc. To jednak stanowczo za mało, abym czuł się zadowolonym po lekturze. Zresztą nagromadzenie tych różnorodnych pomysłów przekracza pewien dopuszczalny poziom. Afryka została zajęta przez Obcych, którzy zjedli i zjadają jej czarnoskórych mieszkańców, a z kolei czarni ze Stanów Zjednoczonych wypędzili wszystkich białych i zrobili tam Nową Afrykę. Rosja walczy z wielkim imperium Sybirią (ten wątek byłby ciekawy, gdyby nie został potraktowany po macoszemu). Ja wielokrotnie wspominałem, że uwielbiam takie przesączające się zza fabuły krótkie informacje o wyglądzie świata, historii i tym podobne rzeczy. Tutaj też były takie motywy, ale nie wywoływały żadnej mojej reakcji.
Już chyba wspominałem, że książka sprawia wrażenie pisanej na kolanie i w ciągu bardzo krótkiego czasu. A możnaby popracować nad nią dłużej i z powodzeniem mogłoby powstać coś godnego uwagi. Się trochę zirytowałem, bo w sumie szkoda mi takiego fajnego pomysłu. Oczywiście można zakrzyknąć, że jakim cudem ja tu autora pouczam, że jak mi nie pasuje to sam sobie mogę coś napisać. Ale to jest moja opinia i piszę ją z głębi mojego serduszka i piszę szczerze.
Onibe
charliethelibrarian
onibe