Drugą książkę z opowieściami znad granicy Meekhańskiego Imperium przeczytałem w trakcie świąt, ale różnego rodzaju rodzinne obowiązki nie pozwoliły mi się ogarnąć i napisać co myślę o Wschodzie i Zachodzie. A jeśli chcecie wiedzieć co myślę to zapraszam na dół.
Na wschodzie jak to na wschodzie, siedzą, piją, lulki palą, końmi po stepach jeżdżą kłusowników i koczowników zabijają. Ot, zwyczajne życie żołnierza na stanicy, dlatego na górze macie piosnkę o Małym Rycerzu, któren to niejednego Tatarzyna za łeb trzymał i później mu go ucinał.
Wegner trzyma poziom literacki niemalże taki sam jak w poprzednim tomie. Świat jest opisany z rozmachem, jego wielobarwność i różnorodność jest przecudowna. Książka podobnie jak jej poprzedniczka składa się z opowiadań, które są powiązane wątkiem fabularnym, a wszystko zmierza do czegoś, a do czego to się pewnie dowiemy kiedyś w przyszłości.
W części zatytułowanej Wschód towarzyszymy Kailen i jej kompanom z jednostki konnej jazdy zwanej czaardanem. Ziomki z tego czaardanu są niemalże jak rodzina, a ich zadaniem jest pilnowanie ogromnej granicy Imperium, na której kręcą się wciąż groźne bandy i dzicy koczownicy. Mają różne przygody, w których przewija się magia, demony, mordercze pościgi, walka na śmierć i życie, flaki z rozprutych brzuchów ludzkich i końskich (tych mi najbardziej szkoda). Ogólnie codzienny żywot żołnierza. Czytało się to dobrze, ale miałem widocznie przesyt po jedynce, gdyż odczuwałem lekkie znużenie tymi ciągłymi pościgami, niezwyciężoną kompanią, która cało wyjdzie z każdej opresji, a Kailen to bohaterka, której wszystko się udaje i nie ma mowy o jakiejkolwiek porażce. Trochę to męczyło. Co nie zmienia faktu, że pojawiły się w opowiadaniach takie historie, które dosłownie chwytały za gardło. Wegner świetnie potrafi oddać nastrój i zmusza czytelnika, nie, nie zmusza, on czytelnika czaruje i wciąga w swoją opowieść w taki sposób, że toniesz człowieku i ci się to tonięcie podoba. Pod koniec wschodnich opowiadań zaczęło się robić naprawdę ciekawie i mrocznie, dlatego mimo moich słów o lekkim znużeniu przygodami czaardanu nie mogę się doczekać jak skończy się ta cała sprawa.
Zachód
Zachód to przygody młodego wyszczekanego złodzieja z portowego miasta, który co chwilą wplątuje się w afery dotyczące znacznie większych (w sensie pozycji społecznej) od siebie. Jest szybko, jest dynamicznie, jest przede wszystkim zabawnie. Młody Alstin świetnie sobie radzi w wielkomiejskim zgiełku i posiada wrażliwość oraz poczucie sprawiedliwości, które teoretycznie trudno mu było nabyć w rynsztoku, ale co ja tam się znam. Zachód czytało mi się znacznie lepiej niż Wschód, może dzięki owej totalnej odmianie. Nie ma już żołnierzy, nie ma ciągłych bitew. Jest miasto, są intrygi, są knowania i przede wszystkim mroczne demony, które budzą się do życia. Alstin okazuje się bowiem kimś lub czymś więcej niż zwykłym, wyszczekanym chłopaczkiem ze sztyletami za pasem. Wegner świetnie tworzy klimat, po prostu chce się czytać dalej. Przy Zachodzie zarwałem nockę. Zadziwiającym jest fakt, że przecież na dobrą sprawę w „Opowieściach…”nie ma nic nowego. Książki bazują na starych, wypróbowanych schematach i typach postaci, ale są dowodem na to, że jeśli te schematy, wzorce, modele weźmie na warsztat ktoś utalentowany to może przekuć je w opowieść absolutnie czarującą i dającą wiele radości swoim czytelnikom.
Ogólnie jest dobrze, jest bardzo dobrze i jeśli tylko „Niebo ze stali” będzie utrzymane na podobnym poziomie to klękajcie narody. Postanowiłem jednak dać sobie na wstrzymanie i przynajmniej przeczytać dwie inne książki przed sięgnięciem po Wegnera. Nie chcę by sytuacja ze znużeniem się powtórzyła.
P. S. Widzicie zdjęcie tego chłopca? Podpis pod nim na Flickrze brzmi:
George Davey został skazany na jeden miesiąc ciężkiej pracy w więzieniu Wandsworth w 1872 roku za kradzież dwóch królików. Miał dziesięć lat.
Wyobrażacie to sobie? Dziesięcioletni chłopiec ukradł dwa króliki i spędził miesiąc na ciężkich robotach. Chciałbym poznać jego dalsze losy…
Agnes
charliethelibrarian