Chciałbym Wam opowiedzieć o książce, którą przeczytałem przed dwunastym stycznia, ale jakoś tak powrót do szarej rzeczywistości zastopował próbę moich wynurzeń o niej. Będzie o powieści (to chyba za mocne słowo) „Superpaństwo” Briana W. Aldissa (i nie mogę tutaj nie wspomnieć, że chodzi o pisarza uznawanego za jednego z wielkich klasyków literatury science and fiction).
Od czego by tu zacząć? Może od tego, że tematem książki miała być wizja Europy w niedalekiej przyszłości, która to (Europa) stała się superpaństwem z prezydentem, z milionami mieszkańców, prawdziwie zjednoczona, szczęśliwa i bogata. Jednak na horyzoncie pojawia się zagrożenie wojną z małym państewkiem, które do końca nie wiadomo gdzie leży (serio, w książce podane są dwie sprzeczne lokalizacje kraju Tebarou) i Europa postanawia pokazać swą siłę i zmierza do wojny. W międzyczasie…
Dobra, nie będę Wam opowiadał tej książki, z którą mam problem i to poważny. Zacznę może od tego, że wydaje mi się, że zrozumiałem intencje autora, który chciał stworzyć surrealistyczną, groteskową i odbijającą się w krzywym zwierciadle wizję Europy, ale…
Ale totalnie to spierdolił. I przepraszam za mocne słowo jednak inaczej się nie da tego określić. „Superpaństwo…” to książka w której znajdzie się może kilka ciekawych, błyskotliwych fragmentów, ale poza tym wszystko jest totalnie bezsensu! Natłok bohaterów, kilka tanich chwytów, które miały sprawić, że książka trafiła do działu science and fiction (androidy i ambient, globalne ocieplenie, misja kosmiczna na Jowisza), mnóstwo beznadziejnej, niepotrzebnej nikomu pseudofilozofii, nieudolne próby przedstawienia sytuacji społeczno – gospodarczej. Pojawia się krytyka establishmentu, który całe swoje życie trwoni na bale, podróże po świcie, jedzenie wykwintnych potraw oraz dziwne praktyki zdrowotne, wizerunek owej klasy posiadającej miał chyba być w zamierzeniu przejaskrawiony i wyolbrzymiony niestety Aldiss zrobił to w sposób bardzo kiepski i wręcz żenujący. W skrócie zamiast parodii przyszłości Unii wyszła parodia pisarstwa. Podkreślam, że można w książce wyszperać kilka ciekawostek i dowcipnych spostrzeżeń i nawet się czasem uśmiechnąć (rozmowy androidów w szafie uważam za interesujące i przynajmniej w jakimś stopniu zabawne, losy wyprawy kosmicznej też mogę uznać za warte wspomnienia) tylko czy to wystarczy, aby być zadowolonym z lektury? Moje doświadczenie po lekturze mówi mi, że nie. „Superpaństwo” przypomina zlepek notatek z zeszytu pisarza, który postanowił to jakoś skleić i wydać. Jedynym plusem jest chyba to, że czytało się ją bardzo szybko.
Mówię trochę z bólem serca, bo Aldissa czytałem w młodocianych latach, ale naprawdę szkoda czasu na tę książkę. I materialnie podejdę również do tematu, otóż całe szczęście, że kupiłem ją w Taniej Książce na Grodzkiej i kosztowała tyle co duże piwo w sporej części knajp w obrębie krakowskiego rynku. Pan Aldiss wisi mi więc jedno, duże zimne piwo. Panie Brianie czekam…
Ambrose
charliethelibrarian
Onibe
charliethelibrarian