Bo jak to zwykle bywa po deszczu jest słońce, po zimie wiosna a po książce do dupy jest fajna książka.
Panie i Panowie schodzimy do metra, nie tej jednej nitki warszawskiego ale całego podziemnego miasta, które rozciąga się pod największą metropolią Europy. Schodzimy do moskiewskiego metra. Moskiewskie metro znałem do tej pory jedynie ze zdjęć z różnych serwisów i opowieści znajomych, którzy Moskwę odwiedzili. Wiem, że robi wrażenie. Jednak znacznie większe wrażenie robi w książce pana Głuchowskiego (wygodniej się pisze).
Wyobraźcie sobie, że ludzkość w końcu zatraciła instynkt samozachowawczy i rozjebała całą planetę atomówkami. Rozpierdol był konkretny a ilu go przetrwało nie dowiemy się nigdy. Poznajemy tylko jedną pozostałą grupę ludzkości. Mieszkańców Moskwy, którzy schronili się w metrze. Od czasu apokalipsy minęło ponad dwadzieścia lat. Ludzie zagospodarowali metro, starają się jakoś przetrwać. Tylko, że nie jest już to metro jakim było przed zagładą. Metro po apokalipsie to mrok, ciemność, dziwaczne mutanty oraz zdegenerowani ludzie. Tunele, którymi od lat nie przejechał żaden pociąg, stacje poprzekształcane w swoiste stacje-państwa oraz stacje opuszczone przez ludzi, na których tylko demony hulają a ludzie tracą zmysły. Metro poznajemy z perspektywy głównego bohatera młodego chłopaczka, który dorasta na jednej ze stacji. Niestety jego domowi zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo – nowy gatunek stworów, który powstał na powierzchni zaczyna szturmować stację. Chłopaczek wyrusza z misją ratunkową, dzięki jego przygodom poznajemy zadziwiający świat metra. Jak już wspominałem stacje stały się swoistymi państwami, z całą tą organizacją: paszporty, służba celna, kontrole. Nie wiem dlaczego ale odbierałem to jako coś takiego rosyjskiego. To ciągłe przyzwyczajenie do kontroli. Dobra wracając do metra – zamieszkuje je kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Którzy tak naprawdę dogorywają pod ziemią, gdyż o wyjściu na powierzchnię nie może być mowy. Ludzi, którzy choć prawdopodobnie są ostatnią ostoją ludzkości wciąż toczą między sobą wojny, okradają się, oszukują. Zabijają w imieniu Lenina, Hitlera, Che Guevary, szatana oraz Wielkiego Czerwia. Artem bo tak nazywa się główny bohater poznaje owe wielorakie systemy ideologiczne dzięki swej wędrówce. Artem wędruje do Polis, miejsca gdzie wciąż szanuje się wiedzę a dawne zwyczaje nie przepadły. Jego misja pozwala mu nabrać dystansu do tej zgrai ludzkiej, która wiedzie swój nędzny żywot jak szczury. Nie pozwala mu jednak porzucić celu i zrezygnować, cała jego wędrówka zdeterminowana jest odgórnie i to przeznaczenie decyduje tak naprawdę o wszystkim.
Teraz o wrażeniach po lekturze – no po prostu zajebista! Oczywiście nie jest to literatura z wyższej półki ale po prostu czytało mi się to bosko. I owszem jest trochę taka sztampowa i linia fabularna to właśnie taka liniowata jest:D Ale poza tym boskie! Świat metra przedstawiony bardzo oryginalnie. Klimat jest. Niech świadczy o tym fakt, że łyknąłem ją w jedno popołudnie a do najcieńszych „Metro 2033” nie należy. Oczywiście można się przyczepić, że stacje to państwa, że ewolucja mutantów przebiega trochę jednak za szybko, że ludzie po dwudziestu latach już nie mogą wyjść na słońce. Ale to byłoby szukanie igły w stogu siana. Jednym z powodów dla, których czytało się to świetnie mogło być również nasuwające się troszkę skojarzenie z grą komputerową. Mamy ogólny cel misji, mamy różne questy oraz save pointy ale to mi akurat nie przeszkadzało. Zresztą taka jest bodajże geneza książki – pisana była przez autora na jakimś portalu ruskim poświęconym klimatom postapo a gdzie jak gdzie w Rosji budowli, miast, poligonów, fabryk opuszczonych nie brakuje. Zresztą nie od dziś wiadomo jak to powiedział Siara z „Kilera” : „majom rozmach skurwisyny” :D.
Polecam książkę każdemu miłośnikowi literatury science fiction. Nie powinien być zawiedziony.
Jest kilka niezłych fragmentów w książce jeden z nich dotyczy bibliotekarzy :D Otóż misja naszego Artemka to również znalezienie księgi, która zna przyszłość i odpowiedzi na wszystkie pytania. W tym celu wychodzi on ze stalkerami na powierzchnię do Wielkiej biblioteki. Zamieszczam taki fragmencik:
„…Na schodach nie rozmawiać. Jak zobaczycie niebezpieczeństwo, dajcie sygnał latarką. Strzelać tylko wtedy, kiedy to absolutnie konieczne. Wystrzały mogą ich przyciągnąć.
– Kogo? – nie wytrzymał Artem
– Jak to kogo? – odpowiedział pytaniem Młynarz – A kogo spodziewasz się spotkać w Bibliotece? Bibliotekarzy, rzecz jasna.
Dania przełknął ślinę i zbladł. Artem popatrzył na niego, potem na Młynarza i uznał, że to nie czas na udawanie, że jest wszechwiedzący.
– A kto to jest?[…]
– Sam zobaczysz. Zapamiętaj najważniejsze: możesz przeszkodzić im w ataku, jeśli będziesz im patrzył w oczy. Prosto w oczy, rozumiesz? I nie daj się zajść od tyłu..[…]
– Tam dalej jest Czytelnia Główna – szepnął mu bramin. – Czasem się tam pojawiają…
– Wystarczy tego gadania! – przerwał mu ze złością Młynarz. – Co ty, nie wiesz, że bibliotekarze nie znoszą hałasu? Że działa na nich jak płachta na byka? – Zaklął…”
Nie będę tutaj zdradzał szczegółów wyglądu bibliotekarzy – powiem tylko, że hmm… promieniowanie nieźle z nimi sobie pojechało :)
Aha i jeszcze jedna refleksja – w świecie metra gdzie walka o przetrwanie to priorytet. Drogą do zachowania cywilizacji i kultury są książki. To one dają mieszkańcom metra poczucie godności, przypominają dobre czasy oraz pozwalają marzyć. To podejście autora do książek krzepi i wlewa nadzieję w serce bibliotekarza.
Jest też gra komputerowa na podstawie książki i może ją sobie zakupię :D Jak mi wymagania laptopa na to pozwolą.
Elenoir
charliethelibrarian
Pingback: Dmitry Glukhovsky "Witajcie w Rosji" | Blog Charliego Bibliotekarza