Zdrastwujtje! Witajcie towarzysze i towarzyszki. Zgodnie z obietnicą cofam się w opisywaniu książek w taki sposób, że opisuję te ostatnio przeczytane. Chociaż „ostatnio” w przypadku moich książek to naprawdę spory eufemizm. I nie żartuję. Według lubimyczytac.pl książkę Sołżenicyna przeczytałem pod koniec września. Minęło więc trochę czasu.
Co zapamiętałem z tej książki, która jest opowieścią jak tytuł wskazuje o jednym dniu Iwana, ale gdzie ten Iwan spędził ten dzień? Co porabiał? Otóż ta cienka książka to zapis jednego dnia w łagrze sowieckim. Zapamiętałem mróz, zapamiętałem przejmujące uczucie chłodu wciskającego się do walonek. Zapamiętałem, że trzeba walczyć o swoje miejsce w stołówce, ale też jednocześnie walczyć o miejsce dla swojej brygady. Zapamiętałem, że ścisła hierarchia jaka obowiązuje w sowieckim łagrze jest czymś nie do przeskoczenia, a człowiek może jedynie starać się przeżyć i „wyszarpać” dla siebie jak najwięcej.
Kurczę ciężko uwierzyć, że Jeden dzień… to pierwszy utwór Sołżenicyna. Ta książka jest mocno skondensowanym przekazem o tym jak wiele zła można wyrządzić ludziom i jak przerażającym miejscem był sowiecki łagr/łagier.
Co mnie zdziwiło i zaskakiwało podczas czytania, to zadziwiająca lekkość stylu (ja przynajmniej tak to odbierałem) i pogoda ducha (też wiem, że to średnio pasuje), która przewijała się w słowach Iwana. Te lekka narracja silnie kontrastowała z ponurą i okrutną codziennością łagra. Najciekawsze fragmenty książki, to momenty, w których Iwanowi udawało się osiągnąć zwycięstwo nad systemem. Chciałem napisać drobne, ale ugryzłem się w kciuki, bo czytając opis związany z jedzeniem plasterka kiełbasy zrozumiałem, że to nie żaden „drobny” sukces to zwycięstwo dla Iwana równie ważne jak przeżycie kolejnego dnia. I wstyd mi za to, że tak chciałem napisać.
W książce sporą część zajmują fragmenty relacjonujące ciężką pracę przy budowie jakiejś inwestycji, która nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie służyć „społeczeństwu”. Zresztą kolejne opisy marnotrawstwa, braku jakiejkolwiek organizacji, nieefektywności i ogólnie totalnego rozpierdolu na placu budowy może człowieka, który choć chwilkę pracował na budowie doprowadzić do szewskiej pasji. I wtedy zaczyna człowiekowi świtać, że ten system sowieckich łagrów tak naprawdę być może nie służył by coś zbudować (budowano przy okazji), ale by zniszczyć i złamać, bo taka niegospodarność i rozpieprzanie wszystkiego (z punktu widzenia inwestycji) nie może być przypadkiem i cały system GUŁAGów został w innym celu niż poprawczym zbudowany (wiem, że to brzmi jak odkrywanie Ameryki ponownie, ale zwyczajnie musiałem to dla siebie napisać).
Jeden dzień… to dobra książka, która przyprawia o dreszcze. Właśnie przez to zadziwiające zestawienie podejścia Iwana (pogodzenie się ze swoim losem) do nieludzkiego systemu, do którego musiał się dostosować i musiał się nauczyć jak w nim lawirować i jak w nim przetrwać.
Bazyl
charliethelibrarian
Ambrose