
Dzień, dzień dobry! Powolutku, pomalutku nowy rok szkolny się rozpoczyna. Jak tam u Was z nastrojem? Pogoda póki co dopisuje i podobno kroi się całkiem ładny wrzesień. Niektórzy wieszczą, że taki ładny jak w 1939 i jednocześnie puszczają oczko, że niby coś się kroi. Ja tam nic nie wiem, ale…

Powiem Wam moi drodzy, że mam problem z książką Aldissa. Problem natury poznawczej i krytycznej. Otóż wiem, że to klasyk. Klasyk ceniony wysoko i wychwalany swego czasu pod niebiosa. Ja natomiast podczas czytania nie czułem tego zachwytu. I tutaj następuje ów dysonans poznawczy. Wszak powinienem chwalić, a do chwalenia mi się nie zbiera.
Zacznę od tego, że musiałem już kiedyś zacząć czytać tę książkę, może w latach młodzieńczych. I ją porzuciłem. Teraz leżała u mnie na półce i po nią sięgnąłem i jej nie porzuciłem. To duży plus. Mój czy książki? Tego nie wiem.

Może też napiszę, że Aldiss w „Cieplarni” popłynął w sposób absolutny. Wykreował przyszłość Ziemi z rozmachem i wielką wyobraźnią. To, że zupełnie bez sensu i bez celu to już inna kwestia, ale czy życie ma cel? Ma sens? Nie wiem.
Za miliardy lat, gdy Słońce będzie kończyć swój żywot i coraz bardziej puchnąć, na Ziemi nie będzie praktycznie zwierząt, a wszelkie ich pozostałości (w tym ludzie) będą jedynie skarlałą i wypaczoną formą fauny, którą znamy. Ziemię, Księżyc obejmą w swoje posiadanie przeróżne hybrydy roślin i szczątkowych form zwierzęcych, które plenić się będą w jednej wielkiej dżungli, czy też jednym wielkim drzewie (dlaczego akurat było to drzewo figowe to, nie wiem – może jakieś biblijne skojarzenia u autora nastąpiły).

Towarzyszymy wędrówce dalekim potomkom ludzi, którzy przetrwali i kurczowo trzymają się Życia, bo Ziemia to wszędobylskie, pleniące się Życie roślinne, które trwa w wiecznym tańcu narodzin, wzrostu, rozmnażania, umierania. Cyklu, który dla ludzi trwa bardzo krótko czego wielokrotnie jesteśmy świadkami. Wędrówka obfituje w liczne przygody i pozwala nam poznać Ziemię, która jest nie do poznania. Tylko tak na dobrą sprawę nie za bardzo kibicujemy tym naszym potomkom, bo ani oni ciekawi, ani nawet zabawni. Ot, stali się pretekstem do pokazania baardzo przeobrażonego świata.

Aldiss jak wspomniałem zaszalał i nie można odmówić mu ogromnej wyobraźni i świetnych pomysłów, które pięćdziesiąt lat temu na pewno zwalały z nóg. Niestety mnogość tych dziwacznych roślino – zwierząt, ich opisy, neologizmy, które Aldiss wymyślił, w pewnym momencie przytłaczały i zwyczajnie robiły się nudne. A jak wspomniałem wyżej przygody bohaterów nie były zbyt wciągające. Szczerze mówiąc przez „Cieplarnię” brnąłem jak przez zarośniętą, dziką dżunglę od czasu do czasu tnąc maczetą. A myśli, które mi kojarzyły dotyczył końca tej wędrówki.

Ale tez żeby nie było – to książka, która robi wrażenie (głównie opisami różnych stworów, które wymyślił Aldiss). I bez wątpienia zasługuje na swoje miejsce w kanonie literatury science and fiction, ale jak dla mnie brakuje jej już ikry.

P. S. Dwa najlepsze motywy z tej książki to zakończenie, którym Aldiss ocalił trochę sens całej wyprawy i fragmenty, w których wędrowcy natykają się na resztki ludzkiej cywilizacji.
P. S. 2 Byłbym zapomniał! No i jeszcze motyw tego skąd wzięła się ludzka inteligencja i chęć dążenia do coraz to nowych celów! Po prostu cud, miód i smardze! Skąd mu te smardze przyszły do głowy to ja naprawdę nie zrozumiem.
P. S. 3 19 sierpnia minął rok od śmierci pana Briana. Tak sobie skojarzyłem.

xpil
charliethelibrarian
charliethelibrarian
Jarek
Fraa
DobraFanfikcja
Pingback: Brian W. Aldiss „Kto zastąpi człowieka” – Blog Charliego Bibliotekarza