Isaac Marion "Ciepłe ciała"

Isaac Marion "Ciepłe ciała"

Będę szczery. Byłem bardzo sceptycznie nastawiony do tej książki. Wręcz negatywnie sceptycznie. Przecież historia o zakochanym zombie nie może mieć sensu (tak jakby chodzące żywe trupy również miały sens). Uwielbiam tematykę zombie. Jestem fanem; głównie filmów, ale literaturą nie pogardzę również i w swym zadufaniu uważam się trochę za znawcę tematu. Może nie piszę za dużo o tym na blogu, ale obejrzałem wiele produkcji o żywych trupach. Zarówno tych należących do głównego nurtu jak i totalnie amatorskich badziewi. Dlatego nie mogłem przepuścić tak szeroko i pozytywnie komentowanej książki. Moje wątpliwości budził jedynie właśnie fakt silnej reklamy i dużego rozgłosu.

Wspominałem o moim sceptycyzmie, który był nacechowany mocno negatywnie. Otóż jestem świeżo po przeczytaniu książki. Mój instynkt mnie nie zawiódł. Książka śmierdzi. I to nie obrzydliwą zgniłą wonią rozkładającego się ciała żywego trupka. Śmierdzi przeciętnością, banałem, żenadą i romansem dla nastolatków, którym przejadły się zwyczajne i normalne seriale/książki o zakochanych dzieciakach. Teraz potrzebują zakochanych wampirów i zombiaka to się chyba nazywa, paranormal romance czy cuś. Nosz Dżizas, kurwa ja pierdolę. (Przepraszam najmocniej, alem się uniósł gniewem słusznym). Dobra, zrozumiałbym gdyby to miała być parodia tego rodzaju książek dla nastolatków. Ale ja w tej książce żadnej ironii, gry z czytelnikiem nie zauważyłem (no może poza tym, że trupek nazywał się R, jego miłość Julia:). Wręcz przeciwnie główny bohater (żywy trup), bierze wszystko ŚMIERTELNIE poważnie.

Mamy, więc zombiaka, który pamięta tylko tyle, że jego imię zaczynało się na R. R jak to inni żywi „Martwi” musi od czasu do czasu przekąsić mózgiem żywego człowieka. A bo to dobrze wpływa na gnicie, nie łupie go później w kręgosłupie i ogólnie gazy gnilne łatwiej się wypuszcza. Żywy, jeszcze cieplutki mózg to również niezła jazda. Prawie jak po grzybkach. „Martwi” spożywają go by, choć na chwilę przypomnieć sobie jak to jest mieć wspomnienia i czuć emocje. R nie jest typowym zombie. Nie chce jak wszyscy chodzić do Kościoła zombiaków, niechętnie poluje, (ale jak już to robi to jest najlepszy), słucha sobie w samolocie Franka Sinatry i ogólnie jak na gościa, któremu gnije mózg jest bardzo elokwentny i posiada spory zasób wiedzy. Podczas jednej z wycieczek obiadowych zjada mózg jakiegoś żołnierzyka. Po czym przyprowadza do siedziby „Martwych” żywą dziewczynę tegoż żołnierzyk. Od tego czasu R. zaczyna się zmieniać, Julie (to ta uprowadzona żywa dziewczyna) również dostrzega w nim „ludzia”, a nie tylko chodzące martwe ciało. W R. rodzą się już nie tylko larwy muchy plujki, ale również (uwaga będzie mocne słowo) UCZUCIA. I tak oboje rozpoczynają batalię o zmienienie świata, który jest skostniały w swej formie i skończony. Pragną dla wszystkich – zarówno dla ludzi i martwych ludzi: równości, wolności, przyszłości. Z domkami na przedmieściach, dobrą pracą, wakacjami na Florydzie i darmowymi kuponami do McBrainu. Nic nie wspominają o darmowym pochówku, ale martwym ludziom ten postulat chyba nie jest potrzebny do prawdziwego szczęścia. Książka kończy się oczywiście happy endem. Już widzę hicior kinowy z jakimś przystojnym aktorem w roli gnijącego amanta (to się na pewno dobrze sprzeda).  Już kręcą, a gnijącym amantem ma być niejaki Nicholas Hoult.

Po „Ciepłych ciałach” niczego się nie spodziewałem. Jedyną zaletą tej książki jest fakt, że bardzo szybko i w miarę dobrze się czyta. Pisarzowi nie mam nic do zarzucenia, jeśli chodzi o styl pisania. Ale cała ta historia jest dla mnie z mózgu wyssana. Jeśli chodzi o żywe trupy wolę te biegające, powłóczące nogami i jęczące „Brainzzzz! Must eat Brainzzzz!” Albo najlepiej tylko warczące. Nie chcę wykładu o miłości od kolesia, któremu gnije fiutek i śledziona wypada przez dziurę w brzuchu. Widocznie nie jestem już nastolatkiem, (co za odkrycie! Charlie zasługujesz na Nobel Prize) i stoję po stronie konserwy, która nie potrafi zaakceptować tego, że dwójka młodych ludzi, z czego jedno jest martwe, lecz na chodzie, może zapałać do siebie uczuciem gorącym jak w tragedii Szekspira. Zostawiam tę książkę nastolatkom. I muszę na odtrutkę obejrzeć dziś jakiś horror z zombie, które żrą ludzi, aż im (tym zombie) szczęki pękają.

Comments (6)

  1. Odpowiedz

    Brzmi jak standardowa książka wyprodukowana (a nie napisana) pod określone gusta ustalonej przez marketingowców grupy….
    Może znudziły się już romantyczne wampiry, więc babilon uznał że pora na romantyczne zombie :D Z opisu wychodzi na niezły absurd… książka już wędruje na mojego kindelka i osłodzi mi świąteczne wieczory :D

    Podstawowe pytanie które mnie nurtuje to czy świat jest koherentny? Bo wtedy wiele można wybaczyć romantycznej fabule… dla samego pomysłu, jak świat zombie mógłby się toczyć do przodu a nie rozkładać naturalnie jak przystało na trupki.

    Ja tymczasem przypadkiem nieskorelowanym z dzisiejszą lekturą twojej recenzji, obejrzałem Shaun of the Dead, i zdecydowanie wolę takie podejście do zombie niż robienie z nich romantycznych bohaterów (albo styl pokazany w filmie „Fido”)… oczywiście oprócz tradycyjnego!

    • charliethelibrarian

      Odpowiedz

      Babilon rzeczywiście mógł maczać w tym swoje długie i chciwe łapska. Miejmy nadzieję, że upadnie, ale nie dzięki żywym trupom:)

      Wiele rzeczy nie trzyma się w tej książce kupy. Zombie niby, że nie mają mózgów, a jednak mają swój Kościół, Szkołę gdzie uczą małe zombiaki (dzieci – trupy) jak zabijać ludzi. Dla mnie totalny bezsens. Nie wiadomo co spowodowało zarazę, do tego mam jeszcze element kościstych szkieletów jako demonów. Dla mnie to było za dużo. Napisałbym więcej, ale to już byłyby spojlery…

      Off topic. Jakiego masz Kindla? Ja już na sto procent się zdecydowałem i kupuję po Nowym Roku Kindla 4. Jestem niezmiernie ciekawy jak będzie wyglądało użytkowanie tego urządzenia:)

      • Odpowiedz

        Mam międzynarodowego Kindle 3 z klawiaturą, z netem darmowym na całym świecie. W dużej mierze właśnie dla tego neta darmowego w różnych egzotycznych miejscach kupiłem ten właśnie model. No i ma przeglądarkę internetową, więc poczta i rss na bieżąco. Dzięki niemu zaoszczędzę dużo na roamingu i nie będę musiał zabierać wszędzie laptopa.

        Kwestia określenia swoich potrzeb.

        A czyta się wyśmienicie :D … i ten dostęp do tysięcy darmowych ;] książek…

        • charliethelibrarian

          Odpowiedz

          Ja sobie chyba zakupię Kindle 4. Tego za 109 dolarów. Na blogu „Świat czytników” można wielu rzeczy się dowiedzieć o Kindlu i Amazonie. Jeśli jeszcze bloga nie znasz (w co wątpię:) polecam:)

  2. Odpowiedz

    „Świat Czytników” oczywiście w RSSie od dawna zapuszczony! :)
    Co do ceny to pamiętaj że te na stronie podane są dla wersji lokalnej. Międzynarodowa jest droższa (przynajmniej tak było przy trójce z 3g) plus koszty przesyłki i cło. Dla pewności zrób sobie symulacje ceny, po prostu przejdź cały proces zamawiania, tylko nie składaj na końcu zamówienia. Wtedy nie zaskoczy cię cena… ;]
    I szczerze powiem, że Kindle to inny, (wygodniejszy?) wymiar czytania. Teraz odświeżam sobie serię Gateway – Pohla. Wcześniej „Związek żydowskich polcjantów” i „Metro 2034”. Brakuje mi tylko czasu żeby opisać wszystko na blogu. Ale „Związek żydowskich policjantów” gorąco polecam. Czyta się szybko i przyjemnie.

  3. Pingback: Recenzja książki "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins. | Blog Charliego Bibliotekarza

Skomentuj Maciek Rynarzewski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.