A dam Wam więcej dość ciekawych fragmentów z książki Capka „Fabryka absolutu”:

 


„[…]— Ponieważ ani ludzkość wierząca, ani niewierząca, nie może się pogodzić z prawdziwym i aktywnym Bogiem. Nie może, panowie. To jest wyłączone.

— A ja panu powiadam — wtrącił się Marek namiętnie — że Karburatory będą. Teraz ja sam staję po ich stronie. Właśnie dlatego będą, że wy ich nie chcecie! Wam na złość, wasza biskupia miłości. Na złość wszystkim zabobonom. Na złość całemu Rzymowi! I ja pierwszy zawołam — Marek nabrał w pierś tchu i zawołał z niemelodyjnym natchnieniem: — Niech żyje Perfect Carburator!

— Zobaczymy — odpowiedział z westchnieniem pan biskup Linda. — Przekonacie się panowie, że czcigodny konsystorz miał rację. Po roku sami wstrzymacie produkcję Absolutu. Ale te szkody, te szkody, jakie tymczasem powstaną! Nie myślcie sobie panowie, że kościół wprowadza Boga na świat! Kościół umiejscawia Go jedynie i reguluje. A wy, panowie bezbożnicy, rozpętacie Go niby powódź. Łódź Piotrowa wytrzyma i ten nowy potop. Niby arka Noego przepłynie przez fale Absolutu, ale wasze współczesne społeczeństwo — zawołał biskup z mocą – zapłaci za to!”

 


 

[…]„Wbrew wiadomościom pewnej miejscowej gazety, cytowanej także za granicami, komunikujemy ze źródeł jak najlepiej poinformowanych, że przy uroczystym otwarciu Centrali Karburatorowej nie zdarzyło się nic nieprzystojnego. W związku z tym starosta Wielkiej Pragi złożył swój urząd i wyjechał na kurację. Natomiast dziekan Billington jest zupełnie zdrów i krzepki. Prawdą jest jedynie to, iż wszyscy zebrani oświadczyli zgodnie, że wrażeń tak potężnych nigdy dotychczas nie doznali. Paść na ziemię i kłaniać się swemu Bogu jest prawem każdego obywatela, a czynienie cudów nie jest zakazane w państwie demokratycznym żadnemu obywatelowi, na jakimkolwiek urzędzie. W każdym razie stanowczo nie należy wciągać głowy państwa w wypadki godne pożałowana, spowodowane jedynie przez niedostateczną wentylację i nerwowe przepracowanie.”


„[…]— Wiedziałam, że pan idzie za mną — mówiło dziewczę spuściwszy oczy i przystanąwszy.

– Pani przeczuwała — mówił Bondy, uradowany. – Właśnie myślałem o pani.

— Ja czułam pańską zwierzęcą chuć — rzekła Elen cicho.

– Moją co…?

— Pańską zwierzęcą chuć. Pan mnie nie poznał. Tylko obmacywał mnie pan oczami, jakbym była na sprzedaż.

G. H. Bondy się zachmurzył.

— Panno Elen, czemu pani pragnie mnie obrażać?

Elen zakręciła głową.

— Wszyscy to robią. Wszyscy, wszyscy ą jednacy. Tak rzadko spotyka się czyste oczy.

Pan Bondy złożył usta do gwizdnięcia. Aha, już wiemy: gmina religijna starego Machata!

— Tak — odpowiedziała Elen na jego myśl. — Powinien pan zachodzić czasem między nas.

— Ależ z przyjemnością! — zawołał pan Bondy i pomyślał przy tym, że szkoda tak ładnej dziewczyny.

— Dlaczego szkoda? — zapytała Elen łagodnie.

– Hola, panno Elen — zaprotestował Bondy — pani czyta moje myśli. To nieuczciwie. Gdyby ludzie odczytywali swoje myśli, nie mogliby utrzymywać z sobą przyzwoitych stosunków. Przecież to niedelikatność, żeby wiedzieć co sobie myślę.

— Cóż ja zrobię? — mówiła Elen. — Każdy, kto pozna Boga, ma ten dar. Każda pańska myśl myśli się równocześnie we mnie. Ja jej nie czytam, ja mam ją sama. Gdyby pan wiedział, jak to człowieka oczyszcza, gdy może osądzić każdą utajoną nikczemność!

– Hm mruknął pan Bondy drżąc, aby czego nie pomyśleć.

— Naprawdę — zapewniała go Elen. — Mnie to z pomocą bożą wyleczyło z miłości do bogactwa. Strasznie byłabym rada, gdyby i panu spadło bielmo z oczu.

— O, nie daj Boże! — przeraził się Bondy. — A, proszę pani, czy pani rozumie wszystko to, co pani hm, w ludziach no… widzi?

— O, jak najdokładniej.

— No to niech pani słucha, panno Elen — rzekł Bondy — mogę pani powiedzieć wszystko; i tak by to sobie pani we mnie przeczytała. Nigdy nie mógłbym pojąć żony, która czytywałaby moje myśli. Święta mogłaby sobie być, owszem; miłosierna wobec ubogich bez ograniczeń; zarobię na to i jest to reprezentacyjne. Nawet cnotę zniósłbym ostatecznie, z miłości dla pani. Wszystko bym zniósł. Kochałem panią na swój sposób, panno Elen. Mówię to pani, bo pani sama to czyta. Ale bez skrytych myśli, panno Elen, nie ma ani handlu, ani obcowania z sobą. Głównie zaś bez skrytych myśli nie ma małżeństwa. To jest wyłączone, panno Elen. I choćby pani znalazła najświętszego człowieka, niech pani nie wychodzi za niego, dopóki może pani odczytywać jego myśli. Trochę ułudy, to jedyny nie zawodzący środek łączący ludzi. Święta Elen, nie wychodź za mąż!

– Dlaczego nie? — rzekła święta Elen słodko. — Nasz Bóg nie jest przeciwny naturze. Uświęca ją tylko. Nie żąda od nas umartwienia. Nakazuje nam życie i płodność. Chce, abyśmy…

— Hola! — przerwał jej G. H. Bandy. — Wasz Bóg tego nie rozumie. Jeśli pozbawia nas złudy, to jest zdecydowanie przeciwny naturze. Jest po prostu niemożliwy, Elen, absolutnie niemożliwy. Musi to zresztą i sam zrozumieć. Albo jest zupełnie niedoświadczony, albo też zupełnie i zbrodniczo destrukcyjny. Szkoda, panno Elen. Ja nie jestem wrogiem religii, ale ten wasz Bóg nie wie, czego żądać, a czego nie żądać. Niech pani idzie na pustynię ze swoim jasnowidztwem, święta Elen. Dla nas, ludzi, taka rzecz się nie nadaje. Żegnaj święta Elen i raczej do niewidzenia.”

 


 

„[…]Prawda, że robotnicy nie musieli stać przy maszynach i nosić żelaznych sztab, a prócz tego byli współwłaścicielami fabryki. Ale po paru dniach pokazało się, że w jakikolwiek sposób trzeba pousuwać stutonowe góry ćwieczków, które przestały być towarem. Zrazu podejmowano jakieś próby rozsyłania ćwieczków całymi wagonami pod zmyślonymi adresami, ale później nie pozostało nic innego, jak wywożenie ich za miasto na olbrzymie hałdy. To uprzątanie ćwieczków zatrudniało wszystkich robotników przez pełnych czternaście godzin dziennie. Lecz nie szemrali, jako ludzie oświeceni religijnym duchem miłości i wzajemnej posługi.

Darujcie, że tak długo zabawiłem przy ćwieczkach. Absolut nie znał przemysłowej specjalizacji. Rzucił się z taką samą gorliwością na przędzalnie, gdzie dokonał nie tylko cudu plecienia biczów z piasku, ale i przędzenia z niego nici na tkanie i pończoszarnie, i w ogóle na całą branżę włókienniczą, wytwarzając bez przerwy miliony kilometrów wszystkiego łokciowego. Opanował huty, walcownie, stalownie, fabryki maszyn rolniczych, wyrobów drewnianych, gumowych, na cukrownie, fabryki przetworów chemicznych, nawozów sztucznych, azotowych, na naftę, drukarnie, papiernie, farbiarnie, huty szklane, ceramikę, obuwie, tasiemki, kopalnie, browary, destylacje, parowe mleczarnie, młyny, mennice, fabryki automobilów i szlifiernie. Tkał, dział, prządł, kuł, zlewał, montował, szył, heblował, rżnął, kopał,palił, drukował, rafinował, gotował, filtrował, prasował przez dwadzieścia cztery a nawet dwadzieścia sześć godzin dziennie. Zaprzężony do maszyn rolniczych zamiast lokomobil orał, siał, bronował, pielił, kosił, żął i młócił. W każdej dziedzinie sam pomnażał materiał surowcowy i ustokratniał produkcję. Był niewyczerpany. Tarzał się w wydajności. Znalazł nowy wyraz dla własnej nieskończoności: obfitość.

Cudowne rozmnożenie rybek i chlebów na puszczy doczekało się monumentalnego wznowienia: cudownego rozmnażania ćwieczków, desek, azotowych nawozów, pneumatyków, papieru dla maszyn rotacyjnych i wszelakich innych wyrobów fabrycznych.

Nastała na świecie nieograniczona obfitość wszystkiego, czego ludziom potrzeba. Ale ludziom potrzeba wszystkiego, tylko nie nieograniczonej obfitości.”


„[…]— Wrzuć to do kosza, synu — rzekł pan biskup — i rozwieś swoje głupie uszy. Czytałeś dzisiejsze gazety?

— Czytałem, Wasza Mił…

– Wygląda tak, jakbyś ich nie czytał. Dzisiaj rano, paterku, ukazał się przede wszystkim komunikat związku monistów, że Absolut jest właśnie tą Jednością, którą moniści zawsze uważali za Boga, że więc kult Absolutu w pełni odpowiada nauce monistów. Czyś to czytał?

— Czytałem.

— Dalej wiadomość, że loże masońskie zalecają swoim członkom kult Absolutu. Czytałeś?

— Czytałem.

— Dalej, że na synodalnym zjeździe luteran superintendent Maartens miał pięciogodzinny wykład, w którym dowodził tożsamości Absolutu z objawionym Panen naszym. Czytałeś?

— Czytałem.

— Dalej, że na zjeździe Siódmej Międzynarodówki delegat rosyjski Paruskin – Rebenfeld zaproponował oddawanie czci Towarzyszowi Bogu, który sympatie swoje dla ludu roboczego objawił tym, że wstąpił do fabryk. Przyjęto z wdzięcznością do wiadomości, że Najwyższy Towarzysz postanowił pracować zamiast wyzyskiwanych. Uchwalono wniosek, aby na dowód solidarności zagaił generalny strajk we wszystkich swoich zakładach. Po tajnej naradzie prezydium wniosek cofnięto jako przedwczesny. Czytałeś?

— Czytałem.

— Wreszcie przyjęto rezolucję, że Absolut jest wyłącznym majątkiem warstw proletariackich i ludowych i że burżuazja nie ma prawa czcić Go lub też przyjmować od Niego cuda. Zarządzono opracowanie robotniczego kultu Absolutu oraz nakazano tajne uzbrojenie na wypadek, gdyby kapitał spróbował wyzyskiwać albo przywłaszczyć sobie Absolut! Czytałeś to?

— Czytałem.

— Dalej, manifest Wolnej Myśli, komunikat Armii Zbawienia, oświadczenie Teozoficznej Centrali Adyar, list otwarty do Absolutu, a podpisany przez Wspierające się Gminy Chałupników, manifest Związku Właścicieli Karuzel, podpisany przez prezesa Bindera, dalej Głos Jednoty Koatnickiej, numer specjalny „Głosów z Tamtego świata”, „Babtysowskiego Czytelnika” i „Abstynenta”… Człowieku, czytałeś to wszystko?

— Czytałem.

— Więc widzisz, synu miły. Wszędzie tam z wielkim hałasem przywłaszczają sobie Absolut, robią mu honory i świetne propozycje, mianują go członkiem honorowym, mecenasem, protektorem, Bogiem, i Bóg wie czym jeszcze, a tymczasem taki jaki półgłówek, pater Joszt, tak jest, Joszt, maluchny Joszcik, nadyma się i krzyczy, że wszystko jest nikczemnym oszustwem i naukowo dowiedzionym szwindlem! Jezus Maria, tyś nas urządził!

— Ależ, Wasza Miłości, miałem przecież nakazane… pisać przeciwko… przeciwko tym wszystkim zjawiskom…[…]”


„[…]Dopiero około godziny piątej (według czasu angielskiego) zebrali się dostojni dyplomaci przy obiedzie i Bill Prittom miał przy tej sposobności możność podsłuchania przedstawicieli Wysokich Umawiających się Stron na własne uszy. Po obiedzie rozmawiali o sporcie i aktorkach. Sir O’Patterney z białogrzywą głową poety i z bystrymi oczami rozmawiał żywo o połowie łososi z jego ekscelencją premierem Dudieu, którego żywe ruchy, donośny głos i pewne „je sais quoi” zdradzały dawnego adwokata. Baron Janato, odsuwając wszelki napój, słucha milcząc i uśmiecha się jakby miał usta pełne wody. Dr Wurm przerzuca karty akt, generał Buchtin przechadza się po sali z księciem Trivelino, Horatio Bumm, zupełnie sam, robi na bilardzie serie karamboli (widziałem jego piękny tripple-boussard przez rękę, który oceniłby należycie każdy znawca), podczas gdy Mr Kei, podobny do bardzo żółtej i bardzo wysuszonej staruszki, przebiera jakiś buddyjski różaniec; jest on mandarynem w swoim państwie Słońca.

Nagle wszyscy dyplomaci skupiają się dokoła pana Dudieu, który opowiada: — Tak jest, panowie, c’est ca1. Nie możemy wobec Niego pozostać obojętni. Trzeba Go albo uznać, albo odmówić Mu uznania. My Francuzi jesteśmy raczej za tym drugim.

— Dlatego, że u was działa jako antymilitarysta — rzekł nie bez pewnej złośliwości książę Trivelino.

— Nie, panowie — zawołał Dudieu — na to nie liczcie. Armia francuska jest nietknięta. Jako antymilitarysta! Wielkie rzeczy! U nas było już tylu antymilitarystów! Panowie, dobrze Go pilnujcie: jest to demagog, komunista, un bigote2), diabli wiedzą co tam jeszcze, ale zawsze — radykał. Oui, un rabouliste, c’estTrzyma się najdzikszych i popularnych haseł. Idzie z tłumami. U was, wasza książęca mości — zwrócił się nagle do księcia Trivelino — jest nacjonalistą i upaja się iluzjami imperium rzymskiego. Ale baczność, książę, takim jest tylko po miastach, podczas gdy na prowincji trzyma z klechami i wyczynia mariańskie cuda. Jedną ręką pracuje dla Watykanu, drugą dla Kwirynału. Albo jest w tym jakiś jego zamiar, albo… czy ja wiem. Moi panowie, możemy powiedzieć to sobie szczerze: wszyscy mamy z Nim kłopoty niemałe.

— U nas — rzekł w zamyśleniu Horatio Bumm, opierając się na kiju bilardowym — interesuje się także sportem. Indeed, a big sportsman. Faworyzuje wszystkie rodzaje gier sportowych. Osiągnął bajeczne rekordy w sporcie i w sektach. Jest socjalistą. Trzyma z mokrymi. Zamienia wodę w drinks. Niedawno temu na bankiecie w Białym Domu wszyscy, ech, wszyscy się strasznie podgazowali. Wiecie, pili tylko wodę, ale On im ją w żołądku przemienił w drinks.

— To dziwne — wywodził Sir O’Patterney — u nas wygląda raczej konserwatywnie. Zachowuje się jak wszechmocny clergyman. Meetings, pochody, kazania na ulicach j such things. Sądzę, że jest przeciwny nam liberałom.

Baron Janato ozwał się z uśmiechem: — U nas jest jak u siebie. Bardzo, bardzo miły Bóg. Bardzo się przystosował. Bardzo wielki Japończyk.

— Jaki tam znowu Japończyk! — zawołał warkliwe generał Buchtin. — Co wy gadacie, batiuszka! To Rosjanin, prawdziwy Rus, Słowianin. Szeroka ruska dusza, Ekscelencjo. Trzyma z nami, mużykami. Niedawno temu nasz archimandryta urządził mu procesję: dziesięć tysięcy świeczek, a ludu, gaspada, jak maku. Zjechały się dusze chrześcijańskie z całej matuszki Rusi. I cudy nam robi, Ojciec nasz – dodał generał żegnając się i kłaniając po pas.

Cesarski kanclerz niemiecki podszedł do rozmawiających i po chwili milczącego przysłuchiwania się rozmowie, rzekł:

— Tak, potrafi podobać się ludowi. Wszędzie przybiera mentalność danego kraju. Jak na swój wiek jest zdumiewająco ruchliwy. My to stwierdzamy na sąsiadach. W Czechach na przykład zachowuje się jako kolosalny indywidualista. Każdy ma tam swój Absolut na własną rękę. U nas mamy Absolut państwowy. U nas Absolut dojrzał natychmiast do wyższego państwowego, uświadomienia. W Polsce działa niby jakiś gatunek alkoholu… U nas działa… jako… jako… höhere Verordnung, verstehen sie mich4?)

— Czy także w waszych krajach katolickich? — z uśmiechem pytał książę Trivelino.

— To są takie lokalne różnice — odpowiedział dr Wurm – Niech panowie tego nie przeceniają. Niemcy są tak zjednoczone, jak nigdy dotąd. Ale dziękuję waszej książęcej mości za katolickie Karburatory, które do nas przemycacie. Na szczęście są kiepskie, jak wszystkie włoskie wyroby.

– Spokojnie, spokojnie, panowie — wtrącił się w rozmowę Sir O’Patterney. — W zagadnieniach religijnych neutralność! Co do mnie, to łososie łowię na haczyk dwoisty. Onegdaj złowiłem łososia takiej długości. Widzicie, panowie? Czternaście funtów.

— A nuncjusz papieski? — zapytał dr Wurm

— Stolica Święta prosi, abyśmy utrzymali pokój za wszelką cenę. Żąda, aby mistycyzm został policyjnie zakazany. W Anglii nie da się to zrobić i w ogóle… Mówię wam, panowie, czternaście funtów. Heaven, musiałem się dobrze trzymać, żeby nie wpaść w wodę.

Baron Janato uśmiechnął się jeszcze grzeczniej: — Ale my nie chcemy neutralności. On jest wielki Japończyk. Cały świat może przyjąć japońską wiarę. My także chcemy rozsyłać po świecie misjonarzy i nauczać wiary.

— Panie baronie — rzekł O’Patterney bardzo poważnie – wie pan, że świetne stosunki naszych państw…

— Anglia może przyjąć wiarę japońską — uśmiechał się baron Janato – i stosunki będą jeszcze świetniejsze.

— Słuchaj, batiuszka zawołał generał Buchtin — żadnych nie chcemy japońskich wiar. Jeżeli ma być wiara, to niech będzie prawosławna. Niby dlaczego? A dlatego po pierwsze, że jest prawosławna, po drugie, że jest ruska, po trzecie, że tego chce nasz Car, a po czwarte, my mamy, mości panowie, największe wojsko. Ja, moi panowie, prosto po żołniersku: po prawdzie i sprawiedliwości. Jeśli już jakaś wiara, to tylko nasza prawosławna.

– Dajcież spokój, panowie — rzekł wzburzony Sir O’Patterney. —Nie na to się tu zebraliśmy przecie!

– Całkiem słusznie — rzekł dr Wurm. — Musimy się porozumieć co do wspólnego demarche wobec Boga.

— Którego? — rzekł nagle chiński pełnomocnik Mr Kei podnosząc wreszcie pomarszczone powieki.

— Którego? — powtórzył zaskoczony dr Wurm. — Przecież jest chyba tylko jeden.

— Nasz japoński — uśmiechał się przymilnie baron Janato.

— Prawosławny, batiuszka, i żaden inny! — krzyczał generał, czerwony jak indyk.

— Budda — rzekł Mr Kei i spuścił powieki; całkiem już teraz podobny do wyschłej mumii.

Sir O’Patterney zerwał się gwałtownie:

— Gentlemani — rzekł — proszę, pójdźcie za mną.

Po czym panowie dyplomaci udali się znowu na salę obrad. O ósmej wieczorem wybiegła jego ekscelencja, generał Buchtin, z twarzą już fiołkową i z pięściami zaciśniętymi. Za nim dr Wurm układając swoje akta. Sir O’Patterney nie licząc się ze względami grzecznościowymi wychodził z kapeluszem na głowie, bardzo czerwony, za nim szedł zamilkły M. Dudieu. Książę Trivelino oddalał się blady, za nim baron Janato, stale się uśmiechając. Jako ostatni wyszedł Mr. Kei, z oczami spuszczonymi, przesuwając w palcach paciorki arcydługiego różańca.

Na tym kończy się sprawozdanie, które pan Bill Prittom ogłosił w „Heraldzie””. Urzędowego komunikatu o tej konferencji nie wydano — prócz wspomnianego już o strefach wpływów — a jeśli nawet zapadła jaka uchwała, to nie wiele była warta. Albowiem „w łonie dziejów”, jak brzmi termin ginekologiczno – historyczny, przygotowywały się wydarzenia nieoczekiwane.

1) O to chodzi.

2) Pobożniś.

3) Tak jest, krzykacz

4) Wyższe rozporządzenie, rozumiecie panowie?

 

 

 

Comments (2)

  1. Odpowiedz

    doczytałem do połowy, dalej nie będę… bo chyba sobie sprawię tę książeczkę ;-). Mocarna jest, naprawdę fajnie Capek pisze. Nie tylko zabawnie, ale i niegłupio.

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.