
I dzień dobry! I nadejszła ta wiekopomna chwila! Skończyłem (ten zbiorek akurat bardzo dawno temu) wszystko co po polskiemu wydano z serii „Don Wollheim proponuje”. Dzisiaj ostatni raz Wam opiszę opowiadania za rok 1988. A ogólnie w historii ukazały się dwie antologie jeszcze za 1989 i 1990. Niestety nie wyszły po polskiemu.

A Don Wollheim przeniósł się do innej galaktyki w roku 1990 właśnie. I już nawet w tym wydaniu we wstępie, który zawsze pisał Don jego rolę przejął Izaak Asimov. Nie przedłużając zapraszam.

David Brin „Plaga hojności” – a co gdyby się nagle okazało, że ludzie są dla siebie dobrzy, bo pojawił się wirus altruizmu, który żyje w symbiozie z naszym gatunkiem i aby przetrwać kieruje ludźmi, by współpracowali, a nie się zjadali. I dzięki niemu (ale o tym wie tylko główny narrator) ludzkość sięgnęła Marsa i stamtąd przywlekła zupełnie inną zarazę, która prawie nas zniszczyła. A główny narrator nie podda się wirusowi altruizmu tylko będzie czynił dobro bo tak chce, a nie, że go zmusza do tego maleńka cząstka zakaźna.

Steven Gould „Brzoskwinie dla szalonej Molly” – Opowiadanie w stylu, który bardzo lubię. Zabawne, czarny humor sypie się na prawo i lewo. Szalona wizja dystopijnej przyszłości, której biedacy mieszkają w wielkich wieżowcach razem z bogaczami, a żeby sobie jakoś radzić wędrują po piętrach wieżowca walcząc z gangami kanibali, złodziei i ochroniarzami bogaczy. Pozbawiona co prawda logiki i bez żadnego praktycznie tła. Mimo to dzięki dynamicznej akcji i ironii oraz sarkazmowi w opisie poczynań głównego bohatera – opowiadanie jak najbardziej na plus.

John Shirley „Szaman” – Protesty na ulicach, wojny gangów, całe dzielnice pozbawione opieki policji, prądu. Miasta w rękach ugrupowań politycznych, terrorystycznych, mafijnych. Rząd federalny w rozsypce, kryzys ekonomiczny o niespotykanej skali. Brzmi znajomo? Nie to nie Ameryka roku 2020. To dystopijna wizja Ameryki w roku 2011, która szalenie przypomina naszą współczesność. I tajemnicze istoty. To jedyne co wyróżnia opowiadanie od tego by praktycznie zostało reportażem (żarcik taki czarno humorowy).

George Alec Effinger „Kociątko Schrodingera” – Och to nie dla mnie. Zasada niezonaczoności Heisenberga jest poza zasięgiem mojego ogarniania. Opowiadanie totalnie podporządkowane fizyce z wyższej półki nawet jeśli porusza szalenie ciekawą tematykę – światy równoległe, podróże w czasie, alternatywne wersje historii nie sprawia, że serce bije mi szybciej. Zwyczajnie nie ogarniam tego co się tam podziało. Przyznaję się do tego bez bicia. I nie chodzi o to, że przyznaję się do ignorancji i jest mi z tym dobrze. Wydaje mi się, że wiem o co chodzi z Heisengergiem (nie mylić tego typa z Breaking Bad), ale formuła tak gęsta jeśli chodzi o opowiadanie science fiction automatycznie mnie wykreśla.

Ian Watson „Muchy pamięci” – Grubo. Mocno. I obrazoburczo w pewien sposób. Wizja totalnie odmiennej od nas cywilizacji, która nas odwiedza. Ale jednocześnie szalenie przypomina pewne organizmy znane nam w codziennym życiu. Pełen szacun dla Watsona, że stworzył z takiego pomysłu trzymające się w miarę (oczywiście niekoniecznie dla mnie) kupy (nomen omen) opowiadanie. Podobał mi się wątek włączenia w to wszystko religii…

Kristine Kathryn Rusch „Powierzchowność” – wreszcie coś w miarę tradycyjnego. Czyli obca planeta, ziemscy koloniści, którzy nie mają nic lepszego do roboty jak siać i obrabiać ziemię. kurde skąd w tych pisarzach amerykańskich to przeświadczenie, że na nowych planetach farmerzy będą główną grupą! I historia o zmiennokształtnych lokalsach, którzy po porostu dostosowują się do najeźdźców, ale też planeta zmienia Ziemian jest jak najbardziej na plus!

Floortje Walraven. Źródło: https://flic.kr/p/4VMddx
Tanith Lee „Madonna Maszyny” – Nie chce mi się tego sprawdzać, ale podejrzewam, że pani Tanith jest w prawie każdym zbiorze Don Wollheima. Od razu Wam powiem, że nie zawsze według mnie słusznie, ale cóż zrobisz. Nie po drodze mi z twórczością tej pani. Zwyczajnie zbyt mocno wszedł postmodernizm, dziwne eksperymenty i ta cała tajemniczość, zawoalowanie i niedopowiedzenia. Nawet jeśli historia Petera miała potencjał jako ciekawy traktat o zagubieniu we współczesnym świecie pełnym technologii niczym nie różniących się od magii to i tak wszystko został zaprzepaszczone w bełkocie.

Frederik Pohl „Czekając na Olimpijczyków” – Co klasyk to klasyk. I to w całkiem dobrej formie. Alternatywna historia ludzkości, do tego Kosmici i główny bohater, który pisze romanse naukowe w świecie naszych czasów obecnych, ale bez chrześcijaństwa i pod wiecznym panowaniem Rzymu. bardzo ciekawe, zabawne i na luzie. Z fabułą i dość smutnym zakończeniem.

R. W. Clough „Hound dog” – tajemnicza, sympatyczna opowieść o pasji, hobby i marzeniach, które się spełniają. I oczywiście o tym, że humbug i badziewie, cepelia sprzedają się zawsze najlepiej. Nieważne, że nabywcami są osobnicy z innej Galaktyki.

Jack L. Chalker „Wśród duchów” – Pisarz, którego kojarzę z cyklu niezwykle wrytego w moją pamięć czyli „Świata Rombu”. Zaczyna się to opowiadanie bardzo interesująco. Może nie w sposób adekwatny do współczesności, ale Chalker bardzo dobrze opisuje coś ala algorytmy rządzące korzystaniem z komputerów. Oczywiście mamy też świetny zwrot akcji. I opis naszej cywilizacji z perspektywy tysięcy lat świetlnych… Miodzio. Choć ze smutną puentą.

Geoffrey A. Landis „Fale na morzu Diraca” – Nieważne jak umotywowane, jak uzasadnione i literacko opisane. Moim zdaniem opowieści o podróżach w czasie nie mają sensu. I do tej mojej opinii znacząco przyczyniła się lektura opowiadań z antologii Wollheima. Chyba większość i to zdecydowana historii dotyczących podróży w czasie była pozbawiona sensu. I tak jest z tym tekstem. Poza kilkoma fajnymi motywami – ukrzyżowanie, przyszłość. To jednak nic się kupy nie trzyma. Rzekłem.
Zbiór przeczytany bardzo dawno temu. Wiele wrażeń z lektury się we mnie zatarło, ale na szczęście mam notatki. Z których wynika, że nawet mi się podobało. Wybaczcie, że nie będę się rozpisywał. Ogólnie chciałbym spróbować przeczytać wszystkie antologie Wollheima od początku, ale to się wiąże z nabywaniem książek w języku angielskim i ich długim szukaniem i tak dalej, a nie wiem czy mam na to czas teraz. Ogólnie fajnie, że Polacy choć trochę poznali tę antologię.