
Dzień dobry! Jak tam? Dajecie radę? Mam nadzieję, że tak. Dzisiaj będzie o książeczce, którą przeczytałem, ale dlatego, że chciałem coś tego autora przeczytać. Gdzieś mi się on przewijał w blogowych wpisach. Niestety nie zdobyłem książek opisywanych, ale pomyślałem sobie, że w biblio będzie coś innego i było i dzisiaj krótko o tych kosmikomicznych opowieściach.

Od razu Wam się przyznam, że nie wiedziałem czego się spodziewać, a okazało się, że ten zbiór zawiera krótkie, surrealistyczne, abstrakcyjne opowiadania, którą naprawdę są odjechane czasem, aż za bardzo.

Sean MacEntee. Źródło: https://flic.kr/p/zqGx1e
Odległość Księżyca – Fajne, zabawne opowiadano, o tym że mogliśmy kiedyś na księżyc sobie wejść. W celu zbierania jego mleka, W ogóle wiecie, ze Księżyc ma łuski? I to mleko składało się spod łuskowych wybroczyn księżyca plus różnego rodzaju śmieci (obrzydliwe). Nawet się trochę uśmiałem.

O świcie – Cały sztafaż tego zbioru to opowieści niejakiego QFWFQ, który pamięta początki WSZYSTKIEGO. I tym razem snuje historię początków naszej planety, a początki te wywodzą się od pewnej rodzinki, która żyła przed eonami i mocno zakręcona była.

Znak w przestrzeni – I znów początki Wszechświata. Zauważyłem , że każde z opowiadań zaczyna się od przedstawienia jakiegoś faktu naukowego, który stanowi punkt wyjścia do surrealistycznej opowieści starego Qfwfq. Tym razem chodzi o to ile lat Słońce potrzebuje, by w pełni obiec środek Galaktyki. I znów stary narrator serwuje nam naprawdę totalny odjazd.

Wszystko w jednym punkcie – Jak to jest mieszkać w ciasnym mieszkaniu, które ma powierzchnię jednego punktu? I to takiego punktu, który przenika każdego. Nikt w tym punkcie nie miał swojej przestrzeni, a Wszechświat zaczął się od kluseczek pani Ph(i)Nko.

Bez kolorów – Ciekawostka, że atmosfera działa jak filtr i gdyby nie ona to nie byłoby kolorów, bo promieniowanie nadfioletowe wypala wszystkie kolory, a początki Ziemi bez atmosfery to również wzruszająca historia miłosna.

Zabawy bez końca – Jak to jest rzucać dla zabawy atomami wodoru? A może by tak pościgać się na nowo powstających galaktykach? Ten nasz dziadunio to naprawdę szalał jak był młody…

Wuj-Ryba – Jedno z lepszych opowiadań w tym zbiorze. Jak tam Wasza sytuacja ewolucyjna? Wracamy do wody? Czy sięgamy gwiazd? Zabawnie, groteskowo, ale ma jakąś fabułę.
O co zakład? – Teza naukowa przy tym opowiadaniu była taka, że znając logikę cybernetyki można określić prawdopodobieństwo wszelkich zdarzeń. Niestety teoria nie sprawdza się jeśli chodzi o detale i szczegóły. O czym boleśnie przekonał się Qfwfq.

Dinozaury – Coraz częściej przekonuję się, że lubię jednak konkret, a postmodernizm może się schować. I to opowiadanko, gdzie narrator był dinozaurem jak najbardziej na plus. Śmiesznie i z fabułą. Zwłaszcza jeśli chodzi o przyczynę wyginięcia dinozaurów autor nam tutaj ładnie popłynął.

Kształt przestrzeni – Moje odczucia co do tego opowiadania są dość jednoznaczne. Zapisałem sobie w kajeciku, że jest bez sensu. I że totalnie go nie ogarniam. A skoro tak sobie zapisałem to tak musiało być.

Lata świetlne – Dla mnie to opowiadanie o narcyzmie i megalomanii, która na bohaterze i narratorze wymusza dostrzeganie wyłącznie informacji dotyczących niego bezpośrednio i wtedy są blisko.

Bernard Spragg. NZ Źródło: https://flic.kr/p/sV5sGK
Spirala – To też jest moje ulubione opowiadanko z tego zbioru. O rozgwieździe i muszli, i o tym, że muszle powinny mieć oczy, ale inne zwierzęta im je ukradły.
Jeśli mam być szczery to zaledwie kilka z tych opowiadań zyskało moją sympatię, a całość procesu czytania, choć książeczka nie jest obszerna wydawała się mozolną wędrówką pod prąd. Może dlatego, że zbyt dużo tutaj wydumanego (moim zdaniem) abstrakcjonizmu, a za mało konkretu. Mam chyba coś do postmodernizmu i eksperymentów literackich. Calvino jawił mi się jako taki mocno przeintelektualizowany Lem, który za bardzo się stara. Ale też może być tak, że zwyczajnie mój aparat poznawczy jest za słaby i nie potrafiłem się cieszyć z lektury w sposób pełny.
Agnes
charliethelibrarian