Ahoj załogo. Obiecywałem, że będę szybciej zdawał relację z moich naszych podróży po Walii, ale jak widać moje obietnice są niczym obietnice rządzących i opozycji – bez pokrycia i wydumane w kosmos. Jednak mimo wszystko się zabrałem. Wpis o Liverpoolu skończył się tym, że wyruszyliśmy motorwayem do Walii!
Dość wczesnym popołudniem po całym dniu biegania po Liverpoolu zebraliśmy i wyruszyliśmy. Oczywiście polegaliśmy na nawigacji satelitarnej. Trasa była bardzo przyjemna, w pięknych okolicznościach przyrody. Poza pewnym drobnym incydentem, który wynikał z przyzwyczajenia kierowcy mającego kierownicę po lewej stronie. Wyjaśnię Wam o co chodzi. Otóż na autostradzie były bramki. Na szczęście mieliśmy drobne (funt pięćdziesiąt czy coś), ale z nawyku podjechałem jak najbliżej strony, do której bym podjechał w Polsce czyli lewej. Moja ukochana szuka rozpaczliwie miejsca, gdzie wrzucić pieniążka (bramki automatyczne bez ludków), a tu nagle olśnienie! Przecież mam kierownicę z drugiej strony! Logicznie więc będzie, że pieniążka wrzuca kierowca! Musiałem wysiadać z auta i wrzucić hajsy. Za mną zrobił się spory sznurek aut, ale nikt nie trąbił, nikt na mnie nie krzyczał. Uff… Pojechaliśmy!
Bardzo późnym popołudniem dotarliśmy do Llandudno – miasteczka kurortu, które ma wieloletnią tradycję bycia miejscem odpoczynku zmęczonych ludków z Walii i Anglii. Nocleg mieliśmy w hoteliku przy promenadzie! I to za niewielkie stosunkowo pieniądze. Faktem jest, że początek maja to nie jest szczyt sezonu, co było widać po dość opustoszałym miasteczku, ale zawsze to człowiekowi miło jak mu się trafi dobra miejscówa w centrum. Nocny spacer po Llandudno pozwolił zorientować się mniej więcej, gdzie można zjeść i gdzie wypić.
Następny ranek przy śniadaniu pozwolił nam poznać (jakżeby inaczej) Polkę, która w hoteliku pracowała. Dostaliśmy kilka porad co trzeba zobaczyć i oczywiście natychmiast wyruszyliśmy. Dzień był piękny choć wietrzny. Jedną z największych atrakcji Llandudno jest molo, długie na prawie siedemset metrów, zbudowane w czasach wiktoriańskich. Ogólnie całe Lladndudno jest takie wiktoriańskie. Molo pięknie wrzyna się w morze i ukazuje cudny widok na promenadę.
Co mi się szalenie zawsze podobało, gdy byłem w Walii to ławki pamiątki. Wyjaśnię Wam po mojemu co to są te ławki pamiątki. Na mój rozum (gdyż nie zgłębiałem tego tematu jakoś tak bardzo) ludzie fundują ławki, na których jest wyryta tabliczka z imieniem, nazwiskiem, sentencją dotyczącą zmarłej osoby. Ku pamięci. I taką ławkę ustawia się na molo, na zboczu góry przy ścieżce. Coś cudownego – nie dość, że pamiątka po bliskiej osobie to jeszcze pożyteczne to i dobre dla społeczeństwa. Znużony wędrowiec, który siądzie sobie na takiej ławce pomyśli przez chwilę o Margaret, o Ann, o Johnie i Jamesie, których wspominają bliscy i ukochane osoby. Zastanowi się kim ci ludzie byli? Jak żyli? Przemknie mu przez głowę myśl o kruchości ludzkiego żywota i o przemijaniu, które jest nieuchronne. Dobra dość, bo się trochę smutno zrobiło. Póki sił w nogach i póki powietrza w płucach trzeba ruszać przed siebie!
Następnym punktem spacerowym był Great Orme – czyli najwyższy szczyt w okolicy, do którego można podejść, ale można też podjechać tramwajkiem, a także kolejką linową. Niestety kolejka linowa nie działała (było zbyt wietrznie – wiatr jeszcze wielokrotnie nam przeszkodzi podczas walijskiego wędrowania) dlatego też spacerek był wskazany. Żadnych podejść hardkorowych, tupta się niemalże bez wysiłku, ale za to jakie widoki! Panie! Nie było chmur, za to solidnie wiało.
Podobno latem są ogromne tłumy w Llandudno, my na szczęście takowych nie doświadczyliśmy, ale pewnie latem jest jeszcze ładniej i cieplej przede wszystkim. Jedynie te tłumy mogą przerażać.
Po całym mieście rozsiane są też pomniki, statuy, rzeźby związane z Alicją w Krainie Czarów. Podobnież oryginalna Alicja czyli Alice Pleasance Liddell spędzała tu wakacje będąc małą dziewczynką.
Przyznam się Wam, że mogliśmy zostać w Llandudno na dłużej niż jedną noc. To była dobra baza wypadowa jeśli chodzi o północne wybrzeże Walii. Musieliśmy jednak ruszać! I wyruszyliśmy. Do pobliskiego Conwy, żadnym tam motorwayem, a co zobaczyliśmy to się dowiecie. Mam nadzieję, za niedługo…
Poniżej link ze stronką o tym co można i co trzeba zrobić będąc w tamtych rejonach:
http://www.visitwales.com/explore/north-wales/llandudno-colwyn-bay/must-do-list
Agnes
charliethelibrarian
Pingback: Walijskie wędrowanie Charliego. Wpis numer 3 czyli Conwy i zamek, który zapiera dech w piersiach. | Blog Charliego Bibliotekarza