Tradycyjnie: książka z Polski, rower z Anglii, aparat z Niemiec, podkładka z Poznania, druga podkładka chyba z Warszawy, kubek z Wydawnictwa Poznańskiego, herbata z Chin.

Hejo, hejo. Teraz będzie o moim wstydliwym sekrecie. Brdzo wstydliwym i bardzo sekrecie, Także dzielę się z Wami czymś intymnym.

Takie ilustracje są w wydaniu z 1972 roku.

Otóż wiedzcie, że historia o Smoku Wawelskim, który wyruszył na poszukiwanie zaginionego w Krainie Deszczowców profesora Gąbki była mi znana jedynie z wersji animowanej. I raczej nie kojarzyłem jej z książką! Wyobrażacie sobie coś takiego? Takie faux paux? Taki brak ogłady towarzyskiej i wszelkich znamion profesjonalizmu.

Przecież to niedopuszczalne i dlatego teraz będzie bardzo krótko o przygodach Smoka Wawelskiego.

Czy tak wygląda Smok Wawelski?

Po pierwsze zacznę od różnic pomiędzy filmem animowanym, a książką. Otóż
w książce Smok Wawelski wyruszył na wyprawę z Bartłomiejem Bartolinim, kucharzem, a także z doktorem Koyotem (brzmi jak ksywka jakiegoś didżeja, a ten Pan jest nadwornym lekarzem). W filmie na wyprawę wyruszyli tylko z kucharzem.

Różnica druga – Bartolini herbu Zielona Pietruszka (w filmie) miał zupełnie inny herb, który nadał mu książę Krak w podzięce za wielkie zasługi w gastronomii. Ów herb to dwa skrzyżowane widelce pod którymi jest udziec barani. Coś zupełnie innego niż
w filmie (zdradzę Wam, że w kolejnych dwóch częściach ma herb Zielona Pietruszka).

Wizja herbu Bartoliniego :)

Różnica trzecia – Don Pedro z Krainy Deszczowców przyłączył się do wyprawy Smoka dość wcześnie i został bardzo lojalnym pomocnikiem. Także spora różnica w narracji, bo w filmie jest długo zły.

To może dość różnic i chciałbym Wam tylko powiedzieć, że fantastyczna wyprawa Smoka Wawelskiego wraz z wesołą ekipą dała mi dużo czystej radości. Zabawna, momentami groteskowa, podlana sowicie prostym humorem, a jednocześnie miła
i sympatyczna ta historia, w której to odległości mierzy się kocimi krokami, zbóje zamiast rabować zapraszają napadniętych przez siebie podróżników na wystawną kolację, a do tego obdarowują ich workiem złota od razu sprawia, że człowiek się uśmiecha.

Ot taki smoczek z Pixabay.

Czasem tylko widać różnicę lat i gdzieś tam przeniknie kilkadziesiąt lat przeszłości (odniesienia do rzeczywistości lat siedemdziesiątych). Autor też wydaje mi się, że puszcza oko do czytelnika trochę naigrawając się z PRL-u (takie odniosłem wrażenie).

Bardzo, ale to bardzo polecam. To był dobry czas ze Smokiem. I może spróbuję ponownie obejrzeć przygody ekipy z grodu Kraka.

Comments (3)

Skomentuj zacofany.w.lekturze Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.