Obrodziło w sierpniu roku tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego książkami, które w „Wiadomościach Literackich” zyskały niesławny przymiotnik „najgorsze”. Zaiste powiadam Wam, że ludzie garnęli się do piór tak samo chętnie jak obecnie garną się do klawiatur.
Pan Maciej Lutecki i jego książka „W odmęcie łez i krwi”!
Wiadomości Literackie nr 33(85), 16 sierpnia 1925 roku.
Książki najgorsze
W odmęcie łez i krwi. Opowiadania autentyczne, spisane przez Macieja Luteckiego. B. m. w., nakładem własnym, 1925; str. 2nl. i 158.
W książce p. Luteckiego niema ani łez, ani krwi, jest natomiast sporo humoru. Sądząc po tych opowiadaniach, p. Luteckiemu wcale tak źle w Rosji nie było. O „czrezwyczajce” pisze nawet z pewnem uznaniem: „Kat rosyjski nie pastwił się tam nad ciałem, ale nad duszą skazańców. Jedzenie mieliśmy dobre i czyste, wodę świeżą i papierosy. Nocami nie niepokojono nikogo, nikt ręki nie podniósł — a jednak drwiące spojrzenia żołdaka, który nam przynosił obiad, kłuły nas gorzej niż bagnety”.
Jeśli p. Lutecki jest tak wrażliwy na drwiące spojrzenia, że woli od nich tortury i śmierć — to znamy jego los po wyjściu tych „opowiadań”. Nie powinien stanowczo patrzeć w oczy ludziom, którzy książkę tę czytali.
Pan Lutecki nie jest bardzo porządnym człowiekiem. Mówiąc o upadku arystokracji rosyjskiej, przyznaje, że „najpierwsze damy dworu oddawały się na ulicach żołnierzom za kawałek chleba — a muszę dodać, że nie mówię na wiatr, bowiem sam tego doznawałem”.
Niezupełnie jasne, ale w każdym razie niepochlebne są te chlebowe tranzakcje. Albo p. Lutecki sam się oddawał żołnierzom, czego gentleman nie robi nigdy interesownie, albo też korzystał z głodu dam dworu, aby je posiąść. Wogóle p. Lutecki miał niezdrowe apetyty. Tak więc opisuje z oburzeniem, jak mu się nie powiodła pewna tranzakcja. Forma i treść tego opowiadania zasługują na uwagę:
„Przyszedł do mnie jakiś jegomość z (?) wyraźnym typem semickim, który mnie odrazu uderzył” (kto go uderzył — typ czy jegomość?). „Zaproponował mi on kupno słynnego kamienia z korony carskiej „Orłowa”. Ponieważ miał list od osoby mnie wiadomej (?), przyjąłem go i nabyłem kamień za dwadzieścia dolarów, który okazał się sztuczny (!?). Było to oszustwo w bardzo złym stylu, godne tylko Żyda – bolszewika”.
„Styl” tego oszustwa był może bardzo zły, ale nie tak zły, jak ten, którym posiłkuje się p. Lutecki. Przytem całe moralne podłoże tej afery, nie wyłączając „osoby wiadomej”, nadaje się do komunikatu policyjnego, lecz nie do książki pięknie nazwanej „W odmęcie łez i krwi”. Pozatem zaznaczyć jeszcze należy, iż nie używa się w języku polskim słów „żuliki”, „błagonadieżność” „riumka wódki”, „kuczerskie wyrażenie” i „użasne rzeczy” (nieczytelne przypisek Charliego) .
To wyrażenie możnaby od biedy zastosować, ale tylko raz — i to właśnie do książki p. Luteckiego.”
bt.
Bardzo ciekawe miał wspomnienia pan Lutecki. Pochodziły one najprawdopodobniej z okresu rewolucji październikowej i późniejszych lat. Wiadomo, że w czasach takiej zawieruchy człowiek radzi sobie jak umie i jak może, ale niekoniecznie musi się później swoimi wspomnieniami dzielić z bliźnimi.
Jak na złość nie znalazłem nic o panu Luteckim. Niestety książka najprawdopodobniej istnieje gdzieś w magazynowych czeluściach, ale może być na wieki zapomniana.
Przeczytane i znalezione jak zwykle dzięki Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej.
Amadeus
charliethelibrarian