Układ Słoneczny kipiący życiem? Każda planeta, ba! Każda większa asteroida zasiedlona przez niesamowite, niewyobrażalne stworzenia? Marsjańskie plemiona nomadów, inteligentne istoty z Tytana i obrzydliwe, niebezpieczne stworzenia z radioaktywnego Plutona. A między tym wszystkim wścibscy ludzie, którzy wszędzie wcisną swoją obrzydliwą w dodatku „amerykancką” „way of life”. Czy to możliwie? W uniwersum wykreowanym przez Kuttnera oczywiście, że tak.
Złote lata pulpowego science – fiction znów zawitały na moim blogu, a to za sprawą Henry’ego Kuttnera, którego kilka książek zakupiłem w antykwariacie w napadzie dziwnego, aczkolwiek słodkiego szału wydawania.
„Księżycowe Hollywood” to opowiadania będące dziećmi swojej epoki. Układ Słoneczny jak wspomniałem zasiedlony jest przez wielorakie żywe istoty, na Marsie są dżungle, a na Księżycu piękne miasto Hollywood, które jest stolicą filmową naszego kawałka galaktyki. I chociaż ludzie posługują się robotami, latają w kosmos bez większych problemów to filmy kręcą metodami tradycyjnymi. I dlatego niezbędni w tym przemyśle są osobnicy tacy jak Tony Quade, który nawet z najbardziej nieudanego przedsięwzięcia filmowego potrafi stworzyć arcydzieło i uratować dupsko tlustego i chciwego producenta.
Tony sprawdzi się w każdej sytuacji. Czy chodzi o sfilmowanie wybuchu asteroidy czy nakłonienie przedstawicieli prymitywnej rasy z Tytana do gry w filmie. Tony to facet od ciężkiej i niewdzięcznej pracy. I chociaż w każdym opowiadaniu narzeka na swojego szefa to jednak wykonuje zadania zlecone przez niego. Nie chce bowiem się przyznać nawet przed samym sobą, że kocha ten dreszczyk emocji i uwielbia niebezpieczeństwa, które niesie ze sobą praca filmowca.
Opowiadania Kuttnera mają w sobie uroczą naiwność science-fiction z lat trzydziestych i czterdziestych, kiedy to o marzenia o zaludnionym kosmosie nie były mrzonką, a rakiety miały latać wszędzie. Dobrze napisane, nawet bardzo myszką nie trącą . A jest kilka fajnych rzeczy, które Kuttner wprowadził. Miniaturowe radia służące do komunikacji, televisor czyli telefoniczne połączenia „videło”.
W książce, którą ja mam są cztery opowiadania. Czytało się dobrze, opowiadania są lekkie łatwe i przyjemne. Jedyne co drażniło to notoryczne powtórzenia na początku każdego tekstu – przybliżające tło akcji i opisujące księżycowe Hollywood. Opowiadania ukazywały się w magazynach science – fiction i autor musiał przypominać czytelnikom o co chodzi. Dopiero zebrane w jednym tomie mogą, ale nie muszą razić powtarzalnym początkiem. Kuttner zaczyna mi się bardzo podobać i jest świetnym przerywnikiem i odpoczynkiem. Wspominałem o uroczej naiwności, która emanuje z tych opowiadań. To jest zdecydowany plus tych opowieści.
Ja słabo się znam na pulpowej s-f. Dla mnie to odkrywanie zupełnie niezbadanych obszarów literatury. I może stanie się to moim celem na ten rok, a może nie. Kto to wie?
rob
charliethelibrarian
rob
Agnes
charliethelibrarian