Erskine Caldwell "Poletko pana Boga"

Erskine Caldwell „Poletko pana Boga”

Jest piękny majowy wieczór, ostatni majowy wieczór roku 2011. A Charlie zamiast siedzieć gdzieś na piwku siedzi przed lapkiem. Co prawda dopiero wrócił z zimnego browarka, ale wciąż czuje niedosyt. Po raz pierwszy od dawna włączyłem TV a tu niespodzianka na jedynce leci Terminator jedynka. I choć opowieść o gościu co się po czesku nazywał „Elektronicky mordulec” liczy już sobie tyle samo lat co CHARLIE, (i to bez jednego dnia) to wciąż potrafi zainteresować widzów (pewnie znacznie lepiej niż Charlie). Dobra dość dygresji i pisania o sobie w trzeciej osobie. Będzie o książce, którą skończyłem czytać. Raczej z reguły nie piszę o książkach, których nie skończyłem czytać ale to się rozumie samo przez się.

Skąd w ogóle przyszło mi do głowy żeby przeczytać „Poletko…”. Otóż trafiłem na jakąś entuzjastyczną recenzję w starym komunistycznym magazynie kulturalnym z lat sześćdziesiątych. Było tam coś o krwi, o seksie i o robotnikach. To sobie pomyślałem, że może być niezłe. Ach ja głupi! Znaczy się w książce był seks, była krew i byli robotnicy. Tylko, że książka została napisana w roku 1933. I nie przeczę jak na trzydzieste lata to działo się tam ostro.

Skrót fabuły. Zapadła dziura na południu Stanów. Rodzina farmerów, którzy już bawełny nie uprawiają bo „patriarcha” rodu kopie doły na całej swojej farmie w poszukiwaniu złota. I robi to od lat piętnastu. Z mizernymi rezultatami choć coś tam znalazł w ciągu tych piętnastu lat. Dwóch synów, jeden żonaty (co jest bardzo istotne dla późniejszych wydarzeń), córka latawica co to daje każdemu oprócz biednego grubasa Pluta, który jest w niej beznadziejnie zakochany. Tay Tay, bo tak się nazywa ojciec rodu ma synową, z której jest niezła laska i „człowiek gdy zobaczy te dwa sterczące cudeńka to chce paść na czworaka i coś polizać” tak przynajmniej mówi Tay Tay. I to właśnie przez nią dzieje się w książce. Każdy facet po prostu traci dla niej głowę, niektórzy w sensie dosłownym.

O czym jest ta książka – o gorączce złota, o namiętnościach, i wreszcie również o tych robotnikach, którzy podczas strajku uruchamiają fabrykę i zięć Tay Taya Will ,ginie bo był inicjatorem strajku. Pewnie dlatego książka została przetłumaczona – pokazywała kapitalizm w jego najgorszej postaci. Choć to tylko fragment książki, choć dosyć istotny. A sam Will to był facet z krwi i kości, wyobracał wszystkie kobiety w książce, bo miał to COŚ.

Skończyłem, przeczytałem i odczułem ciężar prawie osiemdziesięciu lat jakie liczy sobie książka. Coś podobnego miałem z Faulknerem i jego „Azylem”. Tam też jest amerykańskie południe, tam też były namiętności ale wszystko już pokryte zostało patyną czasu. Lektura ogólnie nie najgorsza, ale na pewno nie obowiązkowa.

P. S. Tytułowe „Poletko pana Boga” to kawałek ziemi, który Tay Tay przeznaczył właśnie dla Stwórcy i, który miał być świętością nie do ruszenia ale i tak Tay Tay wykopał na nim dół w poszukiwaniu złota, którego nie znalazł.

Comments (2)

  1. charliethelibrarian

    Odpowiedz

    Szczerze mówiąc można sobie darować. To nie jest pozycja w stylu MUST KNOW.

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.