Okładka drugiego tomu.

Dzień dobry moi drodzy. Wciąż kajając się za opóźnienia przedstawię drugi tom przygód pana Rousseau, o którym Wam opowiedziałem w poprzednim wpisie, bo wspominałem tam, że jest w czytaniu.

Human test object. Źródło: https://flic.kr/p/rdqawt

Kolejna część nosi tytuł „Najeźdźcy z Centrum” i jak pewnie pamiętacie, bo wspominałem o tym – przeczytałem go lata temu. Niestety tutaj akurat w pamięci z tej książki nie za wiele zostało, więc tak na dobrą sprawę była to prawie jak nowa książka.

Po przygodach w pierwszej części nasz bohater zyskuje sławę nieustraszonego zdobywcy, poznane informacje sprzedaje za naprawdę konkretne pieniądze Tetrom i planuje odwiedzić Matkę Ziemię, bo chociaż człowiekiem jest to nigdy na niej stopy nie postawił. Jak postanawia tak robi. Niestety w naszym Układzie Słonecznym spotyka go niespodzianka i znów musi wracać na Asgard.

Oko.

Tym razem zagrożenie jest większe, jakaś zła nacja i rasa opanowała Miasto, w którym wspólnie kilkaset ras z całej Galaktyki zajmowało się badaniem i odkrywaniem tajemnic Asgardu, a Mike podobnież ma wiedzę i możliwości, by dowiedzieć się jak najwięcej. I tu zaczyna się przygoda, która będzie wiodła Mike’a w głąb Asgardu.

Jaki jest tom drugi? Na pewno jest bardziej dynamiczny niż pierwszy, ale niestety brakuje mu też pewnego polotu i głębi, która się czasem przejawiała w tomie pierwszym. Dzieje się szybko i dużo, ale to wszystko takie tchnące prostotą i powiem szczerze lenistwem do zbudowania nomen omen głębszej wizji Asgardu. Co prawda dowiadujemy się trochę więcej, ale informacje te to żadne fajerwerki, a sami Najeźdźcy okazują się szalenie prozaiczni. Bo chociaż schodzimy razem z Mikiem do bardzo odległych poziomów Asgardu to jednak nie mamy w natłoku wszelkich walk, ucieczek, pogoni czasu, aby przyjrzeć się tym poziomom. Na szczęście książka kończy się bardzo interesującym zwrotem fabularnym i daje nadzieję, na całkiem zgrabny tom trzeci, który jak już wspominałem jest obecnie w czytaniu przeze mnie.

Czaszka

Ciekawe wnioski można wyciągnąć czasem z rozmów głównego bohatera z naukowcami Tetrów, a rozmowy te dotyczą początków życia we Wszechświecie, sposobów jego rozsiewania po całej Galaktyce i tego w jaki zadziwiający sposób większość ras jest do siebie bardzo zbliżona. To najciekawsze i najlepsze fragmenty książki. Nie powiem złego słowa, ale jakoś tak mniej fascynująca wydawała mi się niż przed laty, ale i tak czytam teraz trzeci tom.

Główka

Sam pomysł wielopoziomowego świata nie jest niczym nowym, ale z reguły dotyczy on wykorzystaniu poziomów jako odbić nierówności społecznych. Pojawił się przecież w „Non stop” Aldissa, u Bułyczowa w „Miasto na górze”, u Trepki i Borunia w „Zagubionej przyszłości” i wielu, wielu innych. W tej książce każdy poziom to dostęp do zupełnie innego ekosystemu, innego świata, innych form życia. Stableford mógł naprawdę popuścić wodze fantazji, a moim skromnym zdaniem trochę jakby się ograniczył. A wielka szkoda, bo przecież potencjał jest olbrzymi. Niemniej cieszę się, że przypomniałem sobie przygody Mike’a Rousseau.

Comments (3)

  1. Odpowiedz

    Zaciekawiłeś mnie (głównie przez porównania). Mam nadzieję, że ktoś to wyda w ebooku, bo trzymam się twardo i już nie znoszę makulatury do domu :D

  2. Pingback: Brian Stableford „Gry wojenne” – Blog Charliego Bibliotekarza

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.