I kolejny rok już prawie za nami. No to po prostu masakra. Ukraina walczy choć nie ma łatwo, ale my ją wspieramy. I od czasu do czasu napiszę coś o książce, ale przerwę miałem konkretną.
W książeczce mamy przedstawione dwa sposoby spędzania wakacji. Pierwszy to razem z rodziną, a drugi to kolonie. W pierwszych opowiadaniach Mikołaj opowiada nam o wakacjach w pensjonacie z rodzicami, gdzie jego tata i mama co rusz wpadają w jakieś tarapaty i niekoniecznie z winy Mikołaja. Bardzo śmiesznie przedstawiona jest relacja rodziców, którzy sami nie ogarniają. A zwłaszcza rywalizacja ojca z innymi ojcami.
W drugiej części, przygody nas czekają podczas wakacji Mikołajka, na które po raz pierwszy pojechał sam. Chłopaczek pojechał na kolonie i oczywiście dostajemy relacje z jego eskapad.
Dzieje się tyle, że szkoda gadać, mamy nocne zabawy, gdzie dzieciaki raczej idei gry terenowej nie ogarniają. Chłopcy są zmuszeni do leżakowania, ale oczywiście jako drużyna zebr nie mają zamiaru się poddać żadnym nakazom i prikazom. Dzieciaki są jak szarańcza, zwłaszcza kiedy pójdą na plażę, czy też zgubią się w lesie. I cały czas narracja Mikołajka o wydarzeniach, które się dzieją jest coraz bardziej przezabawna.
Bardzo, bardzo zabawne było opowiadanko o zupie rybnej i łowieniu ryb na tę zupę. Pełen przekrój zachowań społecznych, aspołecznych, lęków, fobii i ogólnie cała gama dziecięcych wariactw.
Będę te książki polecał coraz bardziej, ale cały czas z zastrzeżeniem, że jednak mają już swoje lata i mogą być już ciut przestarzałe.