I dzieje się – Ukraińcy wchodzą w Kursk (EDIT: wpis był dawno zaczęty) wciąż jak w masło, rekwirują rosyjskie czołgi i ogólnie dają nadzieję, że wielkie tfu! imperium rosyjskie rozleci się jak domek z kart. Trzymam za to kciuki.
A ja ciągle nie mogę skończyć z serią o Mikołajku. Chyba przeczytałem wszystkie te małe wydania opowiadań. Kolejna część i coraz więcej przygód i są coraz bardziej szalone (żartuję poprzednie też były szalone).
Kleofas ma okulary! A kiedyś nosić okulary to był wstyd wielki. Sam pamiętaj jak pod koniec szóstej klasy musiałem założyć bryle. I wierszyka „Cztery oczy, piąta szyja – okularnik dostał w ryja!”, nie zapomnę do końca życia, chociaż w ryja nie dostawałem. Co najwyżej fangę w nos ze zmiennym szczęściem: przyjmowałem albo dawałem.
Chłopaki walczą z lekarzami i nie dają sobie zrobić zdjęć rentgenowskich, ale niestety jednego Gotfryda tracą na poczet jeńców wojennych. A opis gry w szachy – naprawdę miodzio. Alcest (swoją drogą te imiona chłopaków to po prostu miodzio). Miałem takie wrażenie – a może to specjalny zabieg autorów, że Mikołajek się nazywa w miarę stabilnie, że tak to ujmę.
Cóż mogę więcej napisać – historyjki trzymają poziom podstawówki, rozrabiak i łobuziak Mikołajek dalej wzbudza sympatię i coraz mniej się dziwię, że pokolenia dzieciaków się na nim wychowały. Lecz dziwię, się, że wciąż jest popularny.