Tak jak obiecałem wczoraj. Wrzucam tutaj zwycięskie odpowiedzi na konkurs „Książek najgorszych”. 19 prac zostało nadesłanych, a zwyciężyli Magdalena Samozwaniec i Jerzy Liebert! Nazwiska, które odcisnęły swoje piętno w literaturze polskiej. Dodam, że Samozwaniec już miała opublikowane książki, a Liebert był przed debiutem. Trzeba więc brać udział w konkursach, bo kto wie…

Zwycięskie interpretacje ukazały się w numerze 34 z 24 sierpnia 1924 roku.

WL1924nr3424VIII

WL1924nr3424VIIIa

 

„Na  II konkurs „Wiadomości Literackich”, którego warunki były ogłoszone w nr. 27, nadesłano razem 19 odpowiedzi: książka dr. Salkowskiego „Dźwięki duszy” w krótkim czasie osiągnęła tedy rekordową ilość recenzyj. Nadesłane objaśnienia opatrzono w następujące godła: „FF”, „Zet”, „Bez godła”, „Samb”, „Jotbe”, „Gozdawa”, „Lasciate ogni speranza”, „Risum teneatis”. „B. Książkiewicz”, „Nałogowiec”, „Granaty”, „Ridens”, „Może można coś zarobić”, „Powsinoga beskidzka”, „Pereat ars, fiat grafomania”, „L. S.”, „Ermat”, „Kani”, „Ten”.

Nagrodę przyznano odpowiedzi pod wezwaniem „Może można coś zarobić”; po otwarciu koperty okazało się, że autorką tej odpowiedzi jest Magdalena Samozwaniec.

Dodatkową nagrodę w kwocie 40 złotych odznaczono pracę pod wezwaniem „Granaty”; autorem jej jest Jerzy Liebert. Oba „objaśnienia” wierszy p. Sułkowskiego przytaczamy poniżej in extenso.”

Na pierwszy ogień pójdą interpretacje pani Samozwaniec.

WL1924nr3424VIIIb

„Rynek”.

Autor wiersza „Rynek” opisuje wrażenia, które w nim wzbudzają Sukiennice, oglądane w nocy po powrocie z teatru „Bagatela”. Wydają mu się one ni to klombem irysów, ni to czarodziejskim upominkiem, złożonym Polakom w darze na rynku. Po (krótkim) namyśle autor przychodzi do przeświadczenia, że dzisiaj nikt by już Polsce takiego prezentu nie zrobił. Świat się tak zmienił po wojnie! („Nowoczesny człowiek do takiego uczynku nie byłby zdolny”). Conajwyżej „bajeczne ibisy” („die lbise des Kranickus”) przynieśćby mogły tę architekturę hurysy. Poeta hurysę jako taką pojmuje architektonicznie i wystawia ją sobie szeroką, sklepioną i starą, pod której ciepłą koroną można śnić w śnieżyce. — Dźwięki hejnału poniosły następnie poetę w stronę historji Polski I jej krwawych dziejów. Wysoce taktownie, wspominając niebezpiecznych wrogów ojczyzny, wymienia p. Salkowski tylko Tatarów. Są oni bowiem politycznie najmniej obecnie szkodliwi i choćby się obrazili,— nie szkodzi. Zresztą sos tatarski nie zaszkodził jeszcze żadnej potrawie, dlaczego więc miałby zaszkodzić wierszowi?

WL1924nr3424VIIIc

„Lowrana”.

W pięknym wierszu „Lowrana” opisuje autor zmienną i ruchliwą falę Adrjatyku, która, leżąc w „hamaku morskiej toni” , kołysze się, pryska, syczy, zachęca do broni, dzwoni na alarm i uderza całą siłą w pokrowiec morza, czyli wodę, przyczem doznaje przykrej porażki; jakiej— któż wie? Któż przejrzy tajemnicę morskiej fali? . Mniejsza więc o to, — fala zresztą szybko zapomina o przykrości i atakuje z życiem żaglowiec, jadący razem z poetą z Lowrany. Na dziobie okrętu stoi ponury Włoch, nie przedstawiający się nikomu, ciemna figura, która brodzi we własnej pianie, klnie ze złym ogniem w oczach. Dostał morskiej choroby, więc jest wściekły. Zresztą Polak możeby tak tego nie odczuł, ale Włoch jako Włoch jest rozgoryczony, że się „druchny” wodne zamieniły w „zielono-siwe konie”, w „sto fal owiec”, a wreszcie w zwyczajny „pokrowiec”, który jednakowoż miał jeszcze dość tupetu, by się przeistoczyć w skaczące „jagnię”.

WL1924nr3424VIIId

„Fredro”.

Poeta w wierszu „Fredro” ubolewa nad tem, że znakomity komedjopisarz nie siedzi żywy w swoim dworku (obecnie „Kawiarni Szkockiej”), lecz bronzowy na Akademickim placu, na oczach wszystkich. Dr. nazywa go „malarzem słabostek”. Salkowski, pisarz „przeróżnych słabostek”, umie to ocenić! Po (krótkim znów) namyśle poeta przyznaje, iż jest w tem siedzeniu jowialnem na placu tyle dobrego, że „mocarz uśmiechu”, patrzący z „grymasem ironji”, niepokoi gromadę ludzką, nadętą i próżną. Niejeden pomyśli sobie: „A nuż co o mnie napisze? —Niby na oko posąg,  ale co to tam można wiedzieć? —Ho, ho, z takim trzeba uważać!— Są na świecie, może w Afryce, jakieś wyśmiewane bardzo „kolonie” (widać zasłużyły na to…).— Jeszcze mnie tam wyśle, bym mu nie przeszkadzał napisać o sobie komedji. Taki to widzi za wonią róży i za piwonją całkiem co innego, on już wie, co za tem siedzi!”

WL1924nr3424VIIIe

„Kąpiel”.

Pan Salkowski jest nie tylko poetą, ale i doktorem. Doktorem medycyny — sądząc z wiersza „Kąpiel”. Lekarze nigdy nie zalecają szczerze kąpieli morskich, twierdzą, że działają one osłabiająco, wyczerpująco, że zastąpić je można znakomicie iniekcjami „kakodilu”, Ciechocinkiem lub „piperaziną”, a przedewszystkiem przestrzegają, by po dłuższej przerwie nie kąpać się od razu po raz pierwszy, bo może być źle. Śliska to droga morski piasek — potem słabo — słabo!” — A mówiłem, prosiłem, cóż kiedy starego Salkowskiego nikt nie słucha. — No ale juk po krzyku; — łyk koniaczku, i wszystko będzie dobrze. Tylko na drugi raz ostrożnie z „falą-żabą”, która może się zamienić w „pokrowiec”! (patrz wiersz p. t. „Lowrana”).

WL1924nr3424VIIIf

„Rybacy”.

Autor w tym wierszu, pełnym nastroju, błękitnej cichej wody, czerwonych żagli i zapachu ryb, oddał sprawiedliwość motorówce, znanej zaszczytnie (pod tem nazwiskiem) z tego, że nie czyni rybom żadnej krzywdy. W ostatnich trzech wierszach znać głębokie reminiscencje wojenne: „branka, jak wiadomo, oznacza to- samo co „pobór” vel (ale nie very well) „mobilizacja”. Poeta został prawdopodobnie zaraz na początku wojny powołany, choć nie był żadną grubą rybą — to ostatnie wrażenie ocknęło się w nim i skojarzyło z widokiem ryb zaganianych w sieć. „Jakby szydeł setki szyły obuwie na śmierci brankę” rozumiem tak: czyż można większe buty uszyć rybom, jak je złapać w sieć? Zresztą jeśli szydło może wyjść z worka, czemu nie miałoby wyjść z wiersza? 

To tyle jeśli chodzi o panią Magdalenę Samozwaniec z domu Kossak.

Teraz czas na Jerzego Lieberta. Nie będę tutaj wrzucał grafik, bo będą źle wyglądały. To jest jeden długi tekst i rubryk w gazecie kilka. Wrzucę Wam transkrypcję.

„Do wierszy Salkowskiego należy przystępować bez tych uprzedzeń, jakie ogarniają nas przy czytaniu współczesnej poezji polskiej.

Poeta ten, nawskroś aryjski, w głębi serca Słowianin z kości, po których płynie krew błękitna, miłującemi rękoma ogarnia kraj, od krakowskiego grodu począwszy — aż po wybrzeża pomorskie.

Drzemie w nim duch przodków, to też, pochylony niby limba płacząca nad i otchłanią przeszłości, upuszcza w nią gorące łzy tęsknoty, odwracając się tyłem do maluczkiej i mizernej teraźniejszości. W stalowe łożysko sonetów, tę ojczyznę Petrarki, Ronsarda i wielu innych duchów wielkich tego świata, wlewa poeta jasny i pogodny strumień mowy ojczystej, a olśniewające metafory niby ptaki ogniste rozświetlają zadumaną i smętną duszę poety. Przerzucając te kartki, od których wieje duch krzepki syna wielkiego narodu, pochłaniając te słowa, krwią błękitną i potem serdecznym pisane, zatrzymuję wzrok nad wierszem p. t. „Rynek”.

Poeta uderza tu odrazu w strunę najwyższą — staje na rynku krakowskim. Smutny powrót z „Bagateli” napełnia go niebywałym sentymentem. Dookoła wyrastają Sukiennice, niby „kształtne irysy” i „architektury hurysy, te upominki ibisa przeszłości.

W poecie, człowieku nowoczesnym, zdolnym jedynie do podziwu, budzi się iście polskie pragnienie snu i cichych gawęd przy kominku w noce śnieżyste i wietrzne.

W rozmarzenie, w tę wizję bolesną autora, wdziera się hejnał z wieży Marjackiej i ginie „w echo, ciszę”. I oto przepiękne porównanie, świadczące o gorącem zamiłowaniu autora do dziejów ojczystych: „Tak ongiś życia strumień i zamarł wśród grabieży Tatarów w Polsce.

Ale to nic. Bo hejnał zagrzmi znów jutro i pojutrze pobudkę do czynu, a ochotni rodacy wezmą się do obrony, by gnać precz szkodnych, i poeta, którego mowa perli się od hurysek, ibisów i irysów, mówiących tak wiele o tęsknocie Salkowskiego do egzotyki, jak Ikar rozwija żagle, by już w wierszu p. t. „Lowrana” płynąć na pełnem morzu.

Fala, bujająca się w hamaku Adrjatyckim, wita nowego oblubieńca pryskiem i sykiem, zachęcając druchny swoje, fale szumiące, do tego samego. Cały wiersz przedstawia groźny obraz walki rozpętanego żywiołu z „ruchomym pokrowcem” statku, mknącego na grzbietach kolorowych koni do Lowrany, na który raz po raz wskakują bałwany, jagnięta i owce morskie. I oto, gdy natura ukazuje swoje zachmurzone oblicze, przychodzi w południe zaduma nad nikłością człowieka, „l’italien inconnu”, stojącego na dziobie w powodzi „piany i przekleństw”.

Ten zmysł podpatrywania wiecznej walki człowieka i zwierząt z naturą stanowi wybitny pierwiastek romantyzmu w poezji pana Stanisława.

Przez wszystkie szpary tych strof przebije jednak nienasycona niczem tęsknota za ojczyzną. Ale mimo te wybuchy romantyczne, drzemiące w dźwięcznej duszy Salkowskiego, z czcią należną uchyla on głowy przed klasyczną komedią polską.

Wiersz „Fredro” jest śpiżowym dorobkiem poety. Jowialny staruszek, siedzący na placu Akademickim, „dla wszystkich na widoku, nie w swoim pałacu”, niestety, jest, według poety, symbolem postrachu dla przechodniów, a jego upiór niejednokrotnie napełniał serce doktora niepokojem i lekkim dreszczykiem.

„Znakomity przeróżnych słabostek malarzu!” woła poeta. Chętnie wybaczamy Salkowskiemu drobne słabostki (rzecz ludzka!), widząc jego ból serdeczny, z jakim mówi o „fraszkach, (co są już w agonii)”. Upadek satyry i humoru w niepodległej Polsce napawa poetę tkliwą melancholią. Bo i prawda. Któryż z nas nie pomyli, wąchając dygnitarzy, zapachu róż i piwonij. Poeta dyskretną szpadą dotyka tu urzędników państwowych, co czerwoni i wyrośli jak róża, pełni jak piwonia, zasiadają w polskich urzędach.

Lasso dowcipu, niestety, dostało się dziś w ręce ludzi, którym należałoby dać widły i kłonice. „Wyśmiewane kolonie” świecą dziś pustkami. I oto poeta, w jednym zdaniu, charakteryzuje na tle płytkiej współczesności dostojną postać Fredry: „Naturą bowiem twoją jest chęć żartobliwa”.

Nawet człowieka, mało znającego komedie mistrza, wzruszy ta rozbrajająca prostota, z jaką autor odmalował twórczość Fredry. Pewien znawca tego największego komediopisarza polskiego i znany autor paru komedyj i fars, po przeczytaniu przeze mnie nagłos powyższego wiersza, zawołał dowcipnie: „A to go wziął pod włos!”.

Wbrew wszystkim poetom najmłodszej Judeo-Polski, odsuwającym na bok zagadnienia etyczno-społeczno-moralne, Salkowski z niebywałą odwagą i z odrobiną gryzącej ironii stara się rozwinąć , powyższe problematy. Wiersz „Kąpiel” jest tego najlepszym dowodem.

Myliłby się każdy, ktoby przypuszczał, że kąpiel ta to zwykła zabawa kąpielowa na plaży w Gdyni albo Sopotach. Nie, terenem jej jest cale nasze życie!

Poeta ukazuje nam tu nieustraszonego mężczyznę-samca, który z samozaparciem się i z „modrem wezgłowiem” rzuca się nurkiem w to morze wiecznych żądz i namiętności.

Lecz wielu ludzi samotnych przewraca się w dali i „powstać nie potrafi”. To też bojąc się „mocy elementu” życia, łączą się ludzie w wianki, pod których postacią przemyca poeta wieńce ślubne. Lecz i tu poeta nie traci tak rzadkiego, na szczęście, humoru. . .

Mądre, pogodne rozwiązanie problematu, który męczy nas wszystkich i wokół którego, niby bluszcz palący, owijają się nasze tęsknoty. A ludzie inni, cóż, przechodzą nad tragedją wewnętrzną i zewnętrzną tego czy owego członka i „życiem rwani”, „weselą się falą-żabą” soków żywotnych, co niby żabka zielona skacze z miejsca na miejsce, z góry na dół. Przykra jest rola krytyka, który w tych gorzkich słowach poety musi dopatrywać się jego osobistych zawodów miłosnych.

Ale już w wierszach innych spokój owłada duszą poety. W „Rybakach”, tym sielankowym obrazku, przedstawiającym połów śledzi w morzu polskiem, poeta z sercem napełnionem wdzięcznością dla piękna przyrody śledzi majestatyczne maszty i „łodzie rybackie bez liku”. Cisza. Nawet motorówka lubym szmerem nie mami ryb, i w tej wielkiej harmonji człowieka ze światem „nie plami swojego nazwiska”. Rybacy „na wojnę ruszają z czujnemi rybami”, a wieczór rozpina cienie, i „barki i łodzie dostają niby skrzydeł”. Zdumiona fala gra swoją rzewną kołysankę, a „ryby beztroskie”, nie czując zbliżającej się godziny odwetu, zachwycone tą melodją chwili wieczornej, wpływają bezradne, „chociaż oporne”, do sieci.

I wybucha w poecie gorycz i żal, że dlatego to setki szydeł uszyły to obuwie śmiertelne dla ryb, i oto „śmierci branką” kończy poeta swój akord, — wpatrzony dobrotliwie w dzień zachodzący nad morzem.

W Salkowskim witamy nową gwiazdę wzeszłą nad wyleniałe krawędzie polskiego parnasu, poetę krańców ziemi i mowy ojczystej.

Sursum corda!”

I jak Wam się podobały interpretacje? Liebert nieźle popłynął:) Ja dałbym główną nagrodę jemu.

Znalezione jak zwykle w Małopolskiej Bibliotece Cyfrowej.

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Connect with Facebook

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.