
Hej, hej! Wędrowcy Internetu przemierzający bezkres cyfrowego świata. Idę za ciosem i z racji tego przeczytałem sobie kolejną książkę Ossendowskiego. Tym razem mój wybór padł na reportaż podróżniczy napisany przez pana Ferdynanda o tytule Zwierzęta, ludzie, bogowie – czasem nosi też tytuł, bądź podtytuł Przez kraj ludzi, bogów i zwierząt. Wybór tym razem był nieprzypadkowy, bo wiele źródeł mówi o książce jako o tej, która przyniosła Ossendowskiemu światowy rozgłos. A poza tym można ją przeczytać całkowicie za darmo na WOLNYCH LEKTURACH. Zachęcam do przeglądania Wolnych Lektur. Tam mogą znajdować się prawdziwe perełki.

Czy taką perełką jest książka Ossendowskiego? Powiem Wam szczerze – i tak i nie. To książka, w której opisana jest ucieczka Ossendowskiego z Rosji, w której szaleje bolszewicka rewolucja poprzez Mongolię do Chin. Autor podróżuje przez kraj, w którym dzika przyroda, surowość krajobrazu oraz jego rozległość sprawiają, że człowiek ma wrażenie swej nicości i małości. Ossendowski po raz kolejny pokazuje tutaj w opisach przyrody swój talent. Niektóre fragmenty książki są wprost przepiękne i tchną silnym magnetyzmem i emocjami. Na pewno dzięki nim książka bardzo szybko zdobyła sobie silną pozycję w wydawniczym świecie międzywojnia.

Książka składa się ze świetnie napisanych epizodów, a to opisów potyczek z bolszewickimi oddziałami, a to dramatycznych ucieczek poprzez skute lodem rzeki czy opisy dni pełnych terroru w mongolskich miastach. Ossendowski umie oddać nastrój chwili i autentycznie czasem zaciskałem szczęki, gdy czytałem o kolejnej przygodzie bohatera. Książka ma swoistą atmosferę i daje się ją odczuć. Nie wyobrażam sobie, abym przetrwał taką podróż. Już po pierwszym dniu bym padł. Pewnikiem Ossendowski ubarwił swoje przygody, ale nie sądzę, że je całkowicie wymyślił. Faktem niezbitym jest, że drogę takową przebył.

Bo właśnie Zwierzęta, ludzie, bogowie to bardziej książka przygodowa niż prawdziwy reportaż podróżniczy, ale ja nie jestem żadnym stanowczym orędownikiem i obrońcą definicji oraz terminów literackich dlatego nie czuję się zbyt rozczarowany.

W książce Ossendowski dotyka również kwestii religii przeróżnych, które są wyznawane przez ludy zamieszkujące te rozległe tereny Azji, jakie zwiedził pan Ferdynand. Jest buddyzm, jest szamanizm, są pierwotne wierzenia w demony i duchy ziemi. Muszę Wam przyznać, że ten cały mistycyzm, opisy wizji jakich doznaje Dalaj Lama czy jakiś inny święty człowiek (których było całe dziesiątki) męczyły mnie, ale z drugiej strony świetnie pasowały do całego klimatu jaki stworzył w książce Ossendowski – Azji ogromnej, Azji tajemniczej, Azji będącej nie tylko miejscem na mapie, ale miejscem w duszach ludzi, którzy ją zamieszkują. I miejscem zupełnie nie do ogarnięcia dla białego człowieka z zachodniej cywilizacji. Autor potrafi oddać koloryt mijanych okolic, miast, wiosek, wędrownych obozowisk. To wszystko składa się na barwną opowieść.

Ossendowski sportretował również postać Krwawego Barona Ungern – Sternberga, któren to walczył z bolszewikami i Chińczykami wszelkimi możliwymi sposobami (stąd ten przydomek). Postać barona ukazana przez Ossendowskiego budzi mieszane uczucia, ale wydaje mi się, że zauważyłem nutkę lekkiej sympatii ze strony autora do krwawego arystokraty. Pewnie dlatego, że baron walczył z bolszewizmem.

Dodam jeszcze, że dzisiejszego odbiorcę książki może zmęczyć trochę styl pisarski. Dość pogmatwany i nazbyt kwiecisty, a w dodatku mocno trącący myszką. Niestety to może odstraszać, ale osobiście nie zostałem przez ten styl zbyt odrzucony i przeczytałem książkę. Być może dlatego, że koncentruję się jednak na osobie autora i tego w jaki sposób został potraktowany przez komunę. A może dlatego, że jeśli poszperacie na tym blogu to zobaczycie, że w czytaniu staroci mam pewne doświadczenie.

P. S. Podobno Krwawy Baron ukrył ogromny skarb, a Ossendowski wiedział o miejscu ukrycia tegoż skarbu. Nie wyjawił jednak tej tajemnicy i zabrał ją ze sobą do grobu.
Ambrose
charliethelibrarian
Hodowla Labradorów