Czego mogłem się spodziewać po drugiej części tak zwanej Trylogii kosmicznej Borunia i Trepki? Jeśli mam być szczery to tego samego co po Zagubionej przyszłości – solidnej i fachowej wiedzy naukowej, interesujących i ciekawych pomysłów związanych z podbojem kosmosu, nienachalnej, ale obecnej propagandy komunistycznej, dość wartkiej akcji i ciekawych rozwiązań fabularnych. Ale czy to dostałem?
Cóż mogę rzec o tej książce? Jest inna niż Zagubiona przyszłość. Opisuje wizytę załogi Astrobolidu w systemie Alfa Centauri i opisuje badania gwiazdy Proxima i planet ją obiegających. Załoga Astrobolidu dzielnie i mężnie oraz przede wszystkim zgodnie podejmuje się tytanicznej pracy dokładnej eksploracji kilku planet. Nie wiem, czy w przypadku tej książki powinienem stosować ostrzeżenie o spoilerach, ale zrobię to otóż: Podczas żmudnych badań zaczynają się dziać niewytłumaczalne zjawiska, zostają znalezione tajemnicze artefakty, o zadziwiających właściwościach i możliwościach, większość członków ekspedycji dochodzi do wniosku (dość logicznego zresztą), że owe artefakty muszą być pozostałością obcej cywilizacji. W końcu ludzie z ekspedycji spotykają prawdziwych OBCYCH. Zupełnie innych od ludzi! Obcy co prawda są na dość niskim poziomie rozwoju, ale na planecie, którą zamieszkują są pozostałości po jeszcze innej cywilizacji. Skąd ta wyżej rozwinięta cywilizacja? Tego będą starali się dowiedzieć wszyscy członkowie ekipy.
Zagadka goni zagadkę, członkowie ekspedycji muszą wielokrotnie zwoływać posiedzenia i głosować nad tym co robić dalej. Biuletyny (podkreślam BIULETYNY) ekspedycji ukazują się co chwila. Co sekunda dokonywane jest nowe, przełomowe odkrycie, hipotezy i teorie sypią się jak z rękawa. Aby nie tracić czasu każdy uczestnik wyprawy nie odpoczywa, ale każdą wolną chwilę spędza na pracy i na samodoskonaleniu się. Wszyscy jadą na psychotropach i padają na pysk, lecz chęć poznania zagadek i rozwiązania wielu tajemnic dla dobra ludzkości pcha ich dalej. Uwaga teraz będę żartował interpretujące treść tej jakże zasłużonej książki. Mamy do czynienia z ekspedycją pełną ćpunów, pracoholików i nieuświadomionych jak działa Matka Natura (jeśli chodzi o biologiczne reakcje na obecność samicy lub samic w stadzie).
Mam nadzieję, że wyczuliście tutaj delikatny sarkazm. Proxima jest znacznie nudniejsza od Zagubionej…, ba! Przy Zagubionej… się w ogóle nie nudziłem, a w tej książce takie momenty się zdarzały i to stanowczo za często. Solidna wiedza naukowa i świetne pomysły to za mało aby przykuć uwagę. Zresztą podczas lektury odnosiłem wrażenie, że składa się ona z epizodów, które mają swój początek i koniec. Drażniło mnie przeplatanie się ciekawych i dość wciągających przygód z fragmentami szczerze mówiąc pozbawionymi sensu. Podam Wam przykład – członkowie ekipy odkryli coś naprawdę niesamowitego, odkrycie urywa dupę, rozdział się kończy hipotezą o co to może chodzić, człeka zżera ciekawość (nie aż tak bardzo zżera, ale chciałem wzmocnić wypowiedź). Następny zaś rozdział zaczyna się już w zupełnie innym czasie, z reguły kilka tygodni po zajebistym odkryciu, i opisuje dajmy na to spacer dwójki badaczy, którzy sobie idą, idą, coś tam znajdują i wychodzą na powierzchnię, ale to wyjście zajęło im sporo dłużej i nie mieli kontaktu z innymi i reszta się o nich martwiła. I tyle!
Nie chcę używać tutaj zbyt mocnych słów, ale książka w większości jest nudnawa, przegadana, napisana bez ikry, ten surowy i chropawy styl, który trochę przeszkadzał w Zagubionej, ale też dawał jej swoisty klimat – tutaj nie ma klimatu. Pomysły autorów są naprawdę genialne, zagadnienia jakie oni poruszają sprawiają, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad miejscem gatunku ludzkiego w kosmosie, lecz wszystko to ginie, niknie w nijakich opisach relacji międzyludzkich, w sztuczności owych relacji, w nieudanych próbach pokazania emocji. Ale może tacy będą ludzie w roku 2537? Któż to wie?
Proximę, kolokwialnie rzecz ujmując czas posunął, ale jestem zadowolony, że przeczytałem tę książkę. Zabrzmię teraz bardzo, ale to bardzo arogancko, bo rozumiem, że kilkadziesiąt lat temu Trylogia kosmiczna musiała robić ogromne wrażenie na czytelnikach. Dziś robi już sporo mniejsze – przynajmniej na mnie. Chociaż to mógłby być świetny materiał na film…
Aha i uważam książkę za dobrą. Może nie polecałbym jej gorąco, ale swoje zasłużone miejsce w historii polskiej literatury powinna mieć.
Anna
charliethelibrarian
Ambrose
charliethelibrarian
Pingback: W poszukiwaniu straconej klasyki. Polska science fiction #2 (1954 – 1960) | Biblioteka Kruka Fantastyczna
Paweł