I znowuż kolejna space opera. Tym razem znana mi wcześniej bo przeczytałem tę knigę nastolatkiem zasmarkanym będąc, jak tylko pojawiła się w bibliotece publicznej w mieścinie mej rodzinnej.
I tak jakoś się nadarzyła okazja żeby książeczkę odświeżyć i przypomnieć sobie jej treść.
Jak przedstawia się fabuła książki: otóż mamy panią kapitan zwiadu galaktycznego Cordelię jakąś tam. Pochodzi ona z Kolonii Beta – niezwykle rozwiniętej technologicznie planety z demokratycznym systemem rządów. Pani kapitan podczas eksploracji niedawno odkrytej planety, natyka się na oddział żołnierzy z pewnej barbarzyńskiej (przynajmniej według betańskiej klasyfikacji planety). Planeta nazywa się Barrayar (zawsze miałem problemy z wymówieniem tegoż słowa). W wyniku niespodziewanych okoliczności pani kapitan zostaje jeńcem pułkownika Vorkosigana, któremu żołnierze urządzili bunt. Podczas podróży po planecie, Cordelia poznaje bliżej żołnierza i zakochuje się w nim bez pamięci. Dalej mamy to co ma być w space opera – statki kosmiczne, wojny międzyplanetarne, pościgi, podstępy, pułapki, wielką politykę międzygwiezdną – no cud, miód i orzeszki.
Książka to kawałek niezłej rozrywki.