Trzeci tom cyklu Webera „Dahak”. O dwóch poprzednich pisałem tu i tu.
I cóż my tu mamy w trzecim tomie? Dzieje się o dzieje, cesarz(!) Colin rządzi piątym cesarstwem wraz ze swoją piękną żoną. Rządzi mądrze, sprawiedliwie w otoczeniu ludzi uczonych, światłych, tolerancyjnych. Cesarz choć ma władzę absolutną ani na chwilkę nie zapomina o swoich poddanych i troszczy się o nich jak prawdziwy ojciec.
Niestety nie wszyscy na Ziemi doceniają ogrom dobra jakiego doświadczyli od cesarza. Fanatycy religijni urządzają zamachy terrorystyczne, panuje wśród nich przekonanie, że cesarz chce zniszczyć Ziemię by wzmocnić planetę na której jest nowa stolica imperium. Są jeszcze obcy dla których cesarz jest niezwykle miły i nawet dał im planetę (jakiż to hojny cesarz, planet w imperium dostatek).
A co gorsza, ło matko i córko! Wśród najbliższych współpracowników cesarza jest zdrajca. Zdrajca to potężny i o wielkich wpływach. Przebrzydły ten paskudnik chce sam zostać cesarzem i nie cofnie się przed niczym. Naszemu dzielnemu cesarzowi mija pół książki na walce z tą okropną kreaturą.
Przedstawiłem jeden z wątków w książce, drugi to przygody dzieci cesarza. Bliźniaki Sean i jego siostra Harriet to psotne i zwariowane dzieciaki (przy tym mega inteligentne). Kochani strasznie przez rodziców. Niestety w wyniku knowań Złego rodzeństwo oraz trójka ich przyjaciół nagle znajdują się w statku ratunkowym pośrodku galaktycznego zadupia, gdzie nawet kwazary szczekają dupami. Ale nie na darmo rodzeństwo to potomkowie Colina. Rodzeństwo znajduje planetę, która kiedyś należała do Imperium. Od tamtego czasu jednak cofnęła się w rozwoju i obecnie planetą rządzi potężna organizacja religijna zwana Kościołem. Poziom technologiczny planety to taki nasz 15 wiek. Kościół jak to Kościół broni mieszkańców planety przed demonami z niebios. I za takich zostali wzięci przybysze z gwiazd! Na szczęście znajdują sprzymierzeńców, którzy dla odmiany uważają ich za anioły. Wspólnie z heretykami walczą z Kościołem organizacją pełną starców przyzwyczajonych do bogactwa, lenistwa, zbytku i rozpusty (brzmi znajomo?). To drugi wątek w powieści.
Książkę tak jak poprzednie dwa tomy czytało się szybko. I mimo mojej trochę żartobliwej recenzji książeczka podobała mi się.
Weber tworzy tak zwane military science fiction. Co mnie osobiście nuży, te wszystkie opisy galaktycznych bitew, mnóstwo stopni wojskowych i tak dalej, bla, bla bla, baczność szeregowy, właz ma się świecić jak obcemu jajca takie tam wojskowe pierdzenie. Ale ujdzie w tłumie, że się tak wyrażę.
Mnie najbardziej w takich książkach interesuje sposób w jaki autor opisuje świat. Czyli całe tło historyczne, polityczne, kulturowe, Weber słabo sobie z tym daje radę.
Aha i wątek ze zdrajcą rozwiązany prawie na samym początku, co uczyniło fragmenty książki dotyczące spisku nudnymi.
Weber próbuje również przemycać tolerancje i otwartość na inne kultury (co jest dobre) ale robi to nieudolnie i pasuje to do książki jak skrzydła do międzygalaktycznego krążownika klasy Planet Destroyer.
Ale jak to z taką literaturą bywa – szybko, lekko, łatwo i przyjemnie. Kto lubi ten raczej się nie zawiedzie.