I wciąż niedobrze się dzieje, ale podobno ruszyła ofensywa i będzie od tej pory tylko lepiej. Kacapy się skończą, o ile świat polityki nie wywróci się na drugą stronę. Trzymam kciuki.
Nie będę się rozpisywał, ale wydaje mi się, że kiedyś już to czytałem. Tylko nie jestem zbyt pewien – szare komórki odpowiedzialne za ten okres już dawno zmiękczył alkohol i jeśli sobie przypomną to może po kolejnej dawce alkoholu.
Co mamy w książce? Ano jest Przyszłość (przez duże Pe) chyba odległa tylko mocno schizowa. Można sobie spijać koktajle z LSD frappe, w wieku 31 lat być tuż po studiach (wiadomo coraz więcej wiedzy do przyswojenia). Można sobie zamieniać ciała z dowolnie wybranym gatunkiem zamieszkującym Galaktykę, pracować na różnych planetach, doświadczać wszystkich wrażeń związanych z byciem Obcym. Przygody głównego bohatera, który traci ciało w wyniku oszustwa i postanawia wytropić sprawcę owego przestępstwa to naprawdę ciąg mocno psychodelicznych zdarzeń. Od planety robaków, po zbieranie jaj ganzerów, po polityczne spiski.
Do pewnego momentu czytało mi się bardzo dobrze, ale gdzieś zabrakło chyba Sheckleyowi weny i poszedł na łatwiznę, bo zaczynał robić jakieś literackie nawiązania, jakieś odniesienia. Coraz bardziej odpływał autor, który w pewnym momencie stworzył coś co bardziej przypominało bełkot niż książkę, ale ostatnie 10 stron o zwichrowanym świecie mocno na plus.
Zastanawiam się na ile tłumacz się przyczynił do odbioru książki, wydanej w złotych czasach wydawnictwa Amber, gdzie tłuczono dużo i tanio literatury science and ficiton. Książka Sheckleya ukazała się w 1966, a u nas w 1995. Dużo tam odniesień do seksualności Obcych i ludzi (znów USA i jej purytańskość, ale też zmiana obyczajowa lat 60-tych). Zastanawiam się czy w oryginale nie było jeszcze mocniej i jeszcze bardziej obrazoburczo. No ale to musiałbym przeczytać oryginał, a na razie nie starczy mi na to czasu. Ogólnie polecam dla miłośników klasyki, chociaż spora część książki może zmęczyć.