Kolejny raz bez zbędnych wstępniaków. Oprócz krótkiego życzenia – mam nadzieję, że ta wojna niedługo się skończy i ruscy pójdą precz z Ukrainy.
A teraz do milszych memu sercu rzeczy. Wielokrotnie na tym moim spłachetku światłowodowej roli pisałem o książkach sprzed lat, które przeczytałem będąc młodzieńcem w wieku pokwitania, a które w mojej rodzinnej Przysusze w bibliotece publicznej do zdobycia były. I była tam taka książka, która mnie zwaliła z nóg, którą zapamiętałem w wielu urywkach, fragmentach, które wbiły się w mózg jak szrapnele z granatów ukraińskich dronów w ciała zmarzniętych rosyjskich orków (nie wiem czy nie za obrazowe to porównanie), ale tak było. I wiele tych fragmentów niosłem ze sobą przez życie, wypływały przy najdziwniejszych okazjach. Tylko, że taki drobny, albo niedrobny szkopuł się pojawił – choć pamiętałem fragmenty, tom zapomniał był tytułu i autora książki! Przez lata na wielu forach polskojęzycznych, angielskojęzycznych szukałem byłem i pisałem, ale zbyt ogólnie, zbyt niejasno opisywałem zapamiętane fragmenty i wrażenia.
DO CZASU! Moi DRODZY! Do czasu! Otóż niedawno znów odwiedziłem wujaszka Google w języku angielskim i zadałem mu trochę inną kwerendę wyszukiwawczą. I tym razem to był strzał w dziesiątkę! Znalazłem moją książkę! Autora i tytuł. Niezwłocznie popełniłem byłem zakup na serwisie aukcyjnym i gotów byłem zapłacić każdą kwotę za egzemplarz. Na szczęście albo na nieszczęście książka dosłownie kosztuje grosze. Jak widać co dla jednego ma ogromną wartość sentymentalną, dla drugiego jest niczem. Dobra do sedna – drogą kupna nabyłem i sam sobie zrobiłem najlepszy prezent na święta! Księga przyszła szybko. I co ja Wam będę nawijał makaron na uszy – łyknąłem ją natychmiast, a to prawie 500 stron!
Wspominałem tutaj niejeden raz, że powroty do młodzieńczych lektur mogą zakończyć się rozczarowaniem i rozwianiem ułudy, ale tutaj mogę Wam z czystym sumieniem powiedzieć, że tak naprawdę od niedawna staję się fanem Brunnera Johna, którego twórczość mało znana jest w polskiej literaturze science and fiction. Oczywiście zupełnie nie skojarzyłem Brunnera od „Wszyscy na Zanzibarze” z Brunnerem od „Gwiezdnego labiryntu”, ale cóż. Mam trochę do nadrobienia, bo coś niecoś się ukazało jednak po polsku, ale wracając do „Gwiezdnego…” – nie mogę narzekać na tę książkę. Przepraszam mogę – wydanie polskie jest koszmarnie zredagowane, przetłumaczone wydaje się być w miarę ok, ale redakcja tekstu – akapity, wypowiedzi, dialogi są tak poszatkowane, że często nie wiadomo było kto mówi, do kogo mówi i po co to mówi. Taki rozgardiasz i bałagan mogą spowodować zamieszanie u czytelnika i dodatkowo zamącić w odbiorze i tak niezbyt prostej książki. Tłumaczenie możecie sobie porównać na przykład wypożyczając książkę w ARCHIVE.ORG, czyli darmowej bibliotece online.
Krótko o fabule – świadomy i inteligentny Statek podróżuje przez Ramię Galaktyki odwiedzając planety, które obsadził podczas swojej podróży kolonistami z Ziemi. Planety odwiedza w określonej kolejności, ale niestety nie może przewidzieć w jakim czasie, gdyż podróżuje poprzez czas i przestrzeń i wyniku błędu lub katastrofy nie podróżuje linearnie. Cała książka to zapis jego poszukiwań, odwiedzin oraz dyskusji z ludźmi, których zabrał z określonych planet, gdyż groziło im niebezpieczeństwo.
Statek z naszego punktu widzenia jest wszechmogący, ale jest też maszyną, która dopiero podczas podróży od planety do planety uczy się jak to jest być ludziem czy też człowiekiem.
Bardzo, ale to bardzo podobał mi się obraz różnych planet, na których koloniści ziemscy radzili sobie lepiej, albo gorzej, albo wyginęli, albo tworzyli w miarę stabilne, rozwijające się cywilizacje, albo staczali się w mroki barbarzyństwa. Co mnie urzekło to łączność mimo różnorodności – Statek pomimo wielu set lat wciąż widział, że ludzie na każdej planecie są tacy sami i rządzą nimi te same emocje, lęki, obawy, radości.
Przypomniałem sobie, dlaczego ta książka, a raczej jej fragmenty zapadły mi w pamięć – to te drobne informacje o światach – ich ustrojach społecznych, wynalazkach, losach, przeszłości i przyszłości. To coś co chyba od zawsze uwielbiałem w książkach science and fiction, czyli świat przedstawiony i możliwości jego kreacji przez autora.
Brunner jak dla mnie stanął na wysokości zadania i będę polecał tę książkę każdemu. Przydałoby się nowe wydanie z lepszą redakcją.
Zorro
charliethelibrarian
xpil
charliethelibrarian
DobraFanfikcja
charliethelibrarian