EDIT. Ten wpis też powstał przed dwudziestym czwartym lutego. I zaprawdę powiadam Wam strasznie dziwnie się to czyta. Nic już nie będzie takie samo.
Ahoj! Kamraci i kamratki, żeglarze i żeglarki jak tam Wasze podróże po ocenia czasu, Internetu, życia? Obfitują w liczne przygody, romanse, szalone pościgi, ekscytujące spotkania, niemożliwe zbiegi okoliczności? Jeśli tak to spoko, jeśli nie (i to Wam pasuje) to też spoko. Ja dzisiaj o niedużej książeczce, której znów proweniencji nie jestem w stanie wskazać. Przygodowa książka w sam raz na wiosenne popołudnie.
Benchley dla wielbicieli thrillerów, kryminałów, horrorów i przygodówek na pewno jest znany. Wszak to autor sławnych „Szczęk”, które kiedyś, kiedyś dawno temu czytałem, ale już nie pamiętam nic. Chłop głównie specjalizuje się w tematach wodnych i podwodnych. I „Głębia” jest jak najbardziej takim tematem podwodnym.
W skrócie, bo nie chce mi się za bardzo pisać o tej książce – jest wartko, jest szybko. To prosto opisana historia tajemniczego wraku. Narkotyki, nurkowanie i Bermudy mamy też hiszpańskie złoto. Momentami przewijają się ciekawe informacje o hiszpańskich galeonach. Ale ogólnie jak już wspomniałem – prosta historia, nawet wciągająca, ale jednak banalna. Napięcia w ogóle praktycznie żadnego, ale książka jest jak gotowy scenariusz na film, który w sumie powstał w rok po premierze książki. Dziwnie się poczułem, gdy zobaczyłem z którego roku jest to książka – 1976, a wbrew pozorom jakoś tego tak bardzo się nie odczuło, choć w Polsce ukazała się 18 lat po premierze. Bardziej wydawało mi się, że to lata dziewięćdziesiąte. Niemniej – filmowe zakończenie, wartka akcja i przepis na hicior gotowy. A i żeby nie było czytało się dobrze i szybko. Ot, taka odskocznia od mojego ulubionego gatunku.