Będzie o książce raczej mało znanej. Śmiem twierdzić, że nikomu nie znanej :D Otóż podczas wprowadzania do proliba (bibliotekarze wiedzą o co biega), numerów pewnego czasopisma przedwojennego, natrafiłem na recenzję tej książki. Oczywiście w oczy rzucił mi się tytuł a raczej podtytuł dotyczący Afganistanu. Pomyślałem sobie WTF? To już przed wojną nasi byli w Afganistanie? Wiedziony instynktem bibliotekarza i trochę znając stan naszego księgozbioru, wyszperałem tę knigę. I przystąpiłem do lektury. Dodam, że recenzja w tym czasopiśmie (której teraz za cholerę odnaleźć nie mogę) była taka średnia. Jak znajdę recenzję natychmiast umieszczę ją we wpisie. Pokrótce o co biega. Pan Mieczysław to Polak, który mieszkał, żył i pracował w Baku w latach I wojny światowej. W roku 1918 pojechał do Krasnowodzka (obecnie Turkmenbaszy), to jest miasto nad brzegiem Morza Kaspijskiego bo władze bolszewickie zarekwirowały mu skład wosku ziemnego jako towaru wielce kontrrewolucyjnego. Jako osoba dosyć znana w kręgach handlowców Schmidt wyruszył bez obaw do Krasnowodzka. Na miejscu okazało się, że dotychczasowi rządzący w imieniu bolszewików okazali się przebrzydłymi burżuazyjnymi pachołkami i nowy Komitet Rewolucyjny obalił tych krwiopijców, ale wszystko z towarem jest w porządku. Po kilku dniach Schmidt wraz ze swoim towarzyszem niejakim Szwajcarem Stumpem zostali aresztowani i umieszczeni w celi. Nie podano im żadnych powodów i kilka dni spędzili tak w domysłach, wśród innych więźniów. I tak zaczęła się prawdziwa gehenna naszego rodaka, którą skrupulatnie opisuje. Okazało się, że wojska angielskie chcące uzyskać wpływy w tym regionie dogadały się z komuchami i w zamian za wydanie „szpiegów” dadzą im mnóstwo kasy. Bolszewiki jak to bolszewiki połapali pierwszych z brzegu cudzoziemców i podesłali Angolom. Schmidt uradowany, że trafi w ręce cywilizowanych ludzi, którzy pozwolą na wyjaśnienie nieporozumienia znowu się bardzo zdziwił bo Anglicy traktowali ich jak najgorszych przestępców. I pognali w podróż przez całą Persję, aż do Indii. Mietek nacierpiał się niemało i smutne są jego doświadczenia z angielskimi wojskami. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Książkę mimo osiemdziesięciu sześciu lat różnicy i napisaną, nie przez literata czytało się o dziwo całkiem przyjemnie. Mieczysław miał zmysł obserwacji i dużo zapamiętywał, a że był obeznany z grypsowaniem, bo siedział w carskich więzieniach to sobie to wszystko zapisywał. Najbardziej rzucał się w oczy jego stosunek do Anglików, którzy z obywateli cywilizowanego kraju stawali się w jego oczach bydlakami gnębiącymi biednych tubylców. Jego opinia zapewne nie odbiegała zbytnio od rzeczywistości. Jest w książce dobry tekst. Podczas rozmowy z oficerem angielskim, który okazał się w miarę dobrym człowiekiem z ust kapitana Forsajta (autor nie znał angielskiego i wszystkie zwroty z angielskiego zapisywane są fonetycznie) pada takie zdanie: „To jest okropna pomyłka, panie Schmidt, ale niech pan pamięta, że Anglik, jeżeli nawet zrobi pomyłkę, to musi doprowadzić ją do końca.”. Jakże wiele mówi to o Imperium Brytyjskim i jego obywatelach.
Książkę otwiera wstęp, nie wiem czy napisany przez autora. Dotyczy on okrucieństw pierwszej wojny światowej. Cytat „Wielka wojna, rozpoczęta w imię sprawiedliwości i kultury, zgładziła ze świata dziesięć milionów ludzkich jednostek […]. Prowadzona z niesłychaną zaciętością, ujawniła okrutne zwierzęce instynkty, drzemiące w głębi charakteru nawet tych narodów, które szczyciły się dotąd swoją kulturą i cywilizacją.” Dalej jest podobnie w duchu mocno pacyfistycznym i humanistycznym. Oczywiście pojawia się hasło: nigdy więcej wojny. Ech, szkoda, że hasło to okazało się pobożnymi życzeniami.
Nie wiem czy książkę polecać komukolwiek :D, przeczytałem ją jako taką ciekawostkę. A raczej nie będzie łatwo dostać egzemplarz w swoje ręce.
Pawel