Dołączyłem do pewnego projektu. Projekt Kraszewski to inicjatywa świetna i czasem trzeba coś zrobić kolektywnie i w grupie. Postanowiłem pomóc entuzjastom i również przeczytać jakąś książkę tego pisarza. Z lat młodości pamiętam „Starą baśń” oraz „Hrabinę Cosel”. Więcej książek chyba nie czytałem, a za wszystkie nieprzeczytane serdecznie żałuję i proszę o możliwość przeczytania większej ilości.
Bez poważniejszego wstępu się nie obejdzie. Kraszewski „płodnym” pisarzem był. Płodnym to mało powiedziane, on był prawdziwym buhajem twórczości. Książki sypały się z jego rąk jak publiczne pieniądze na wynagrodzenia i premie dla urzędasów. Jedna za drugą, i za trzecią, później była czwarta i piąta (chwalę się umiejętnością liczenia)… Napisał dwieście trzydzieści dwie powieści (232)! I są to same powieści, dzieł innego rodzaju nawet nie zliczę. Ja wziąłem, zabrałem się, ruszyłem do czytania „Adama Polanowskiego…”. Książka ta opisuje nam panowanie Jana III Sobieskiego. Narratorem jest fikcyjna postać członka hetmańskiego, a później królewskiego dworu. Polanowski jest szlachcicem prawym, szlachetnym, który ze zgrozą opisuję wszelkie matactwa, kupczenie urzędami, zrywanie sejmów, walki i intrygi dworskie. Polanowski to szlachcic prosty, uczciwy i nie wątpiący ani przez chwilę w dobroć i szlachetność Jana III, który w powieści przedstawiony jest jako człowiek i władca idealny, któremu trafiła się żona chciwa, ambitna, jędzowata i to przez nią Sobieski nie może skutecznie władać Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Oj, dostało się Marysieńce Sobieskiej. Polanowski nie lubi tej francuskiej lafiryndy straszliwie. Cały upadek i rozpad państwa to wina tej dumnej i wyniosłej baby. Ja pamiętam z liceum, że Marysieńka poprzez listy Sobieskiego, była przedstawiana nam zupełnie inaczej. Zostawmy tą francuską zołzę i przejdźmy dalej. Polanowski barwnie odmalowuje nam obraz chylącego się ku upadkowi mocarstwa, które w ostatniej przedśmiertnej drgawce zmiażdżyło Turków pod Wiedniem. Przypatrujemy się rozkładowi państwa, które z potęgi militarnej i politycznej przekształciło się w marionetkę sterowaną przez sąsiadów. Czytałem wydanie z pięćdziesiątego pierwszego roku. Znalazłem tam posłowie, w którym mowa była o walce klas, schyłkowym feudalistycznym społeczeństwie oraz mackach rodzącego się na Zachodzie kapitalizmu. Taka mała uwaga, że do wszystkiego można było dorobić filozofię, jaką się chciało.
Kraszewski świetnie oddaje obyczaje, zwyczaje, rzeczywistość końca siedemnastego wieku. Język jest stylizowany na język epoki, mamy trochę wtrąceń łacińskich, ale są one tłumaczone. Mnie na przykład zastanowiło, że słowo hipochondryk było w tym wydaniu przetłumaczone na słowo śledziennik. Dla mnie śledziennik to było niezrozumiałe i nieznane słowo. Hipochondryka od razu skojarzyłem. Jeszcze jedna refleksja dotycząca słów. Polanowski mówi o ewencie (po łacinie wydarzenie). Dziś w naszych czasach furorę robi angielskie słowo event (to samo znaczenie, co po łacinie). Dla mnie kolejny dowód na to, że wszystko już było, a historia kołem się toczy:) Kraszewski nadąża za zamieniającymi się modami językowymi, a nawet je wyprzedza:)
Ogólnie lektura notatek Polanowskiego była przyjemna, nie zmęczyłem się bardzo, książka może być dobrym wprowadzaniem do poznania historii tamtego okresu i zainspirować do poszukiwania informacji na własną rękę. Ja zauważyłem, na kilku forach historycznych w tematach dotyczących właśnie Sobieskiego cytowane są fragmenty książki bez podania źródła oczywiście. Stwierdzam, że warto było dołączyć do projektu i na Polanowskim na pewno nie poprzestanę.