
Witajcie w kolejnej fali tego co nieuniknione. Pędzimy do przodu jak samochód Bonda bez hamulców, a jak widać w nikim żadnej refleksji (łącznie z piszącym te słowa). Za dużo złego się dzieje, za szybki dostęp do informacji, których nadmiar przytłacza. Przynajmniej ja tak mam. Ale wracamy do książek, one nas mogą uratować – przed nadmierną ekscytacją tym co nas otacza.

Czy jedna ze wcześniejszych powieści Małeckiego zapadła mi w pamięć? Zwłaszcza, że najpierw przeczytałem jego cudowny „Dygot”? Dlaczego zaczynam od pamięci? Ano dlatego, że „Dżozefa” to ja przeczytałem całe wieki temu. No dobra może nie wieki temu, ale ponad rok! I tyle przeleżała książka na mej półce bym mógł ją opisać.

Jak można połączyć historię życia pacjenta ze szpitala, którą w malignie niczym Jospeh Conrad ten pacjent dyktuje Grzesiowi z warszawskiej Pragi? I Grześ zwyczajnie z nudów zaczyna słuchać historii o dzieciństwie na jakiejś zapadłej wsi, w którym główną rolę odegrał demoniczny Kozioł? Połączyć to w sposób tak wciągający, że czytelnik chce więcej. Nawet jeżeli niektóre fragmenty sprawiają baaardzo dużo autentycznego smutku. I jeszcze autor oblał to sosem jakiejś wizji rodem z nocnych koszmarów, której realność przebija z kart książki.

Wiele recenzji dotyczących prozy Małeckiego zawiera w sobie określenia, że Małecki to „realizm magiczny”. Będę z Wami szczery nigdy nie lubiłem tego terminu. Kojarzy mi się z nadmierną egzaltacją, niepotrzebnym poetyzowaniem, nasyceniem symboliką i metafizyką. Moja percepcja i postrzeganie rzeczywistości nie pozwalają zbytnio zanurzyć się w książkach operujących „realizmem magicznym”. Za to Małecki nie uprawia tego „realizmu magicznego” on uprawia realizm emocji. „Dżozef” to książka o emocjach. I to tych najsilniejszych: nienawiści, gniewie, strachu, rezygnacji, depresji, ale też nadziei i tego, że człowiek potrafi ciągnąć ten swój wózek, tworzyć tę opowieść nawet w chwilach najczarniejszych.

To było dobre. Naprawdę. Może nie tak mocne i wciągające jak „Dygot”, ale naprawdę książka na wysokim poziomie. Polecam gorąco wszystkim, którzy być może jakimś cudem nie czytali.