Witojcie drodzy goście w moim kawałku Internetu! Rozejrzyjcie się swobodnie i zostańcie na chwilkę coby poczytać o tym jak widzę szóstą część cyklu o Kobrach (a tak naprawdę drugą połówkę trzeciego tomu oryginału). Ogólnie mam nadzieję, że pierwsze dni roku 2022 mijają Wam fajnie i dobrze. Chociaż mogę się mylić bo polski wał, tfu polski ład mógł już Wam wejść mocno. Ale nie takie rzeczy nasza Ojczyzna przerabiała.
Piąta część kończyła się wylotem misji ratunkowej na Qasamę. Po Jin, która samotnie inwigilowała Qasamańskie społeczeństwo poleciał jej ojciec Kobra Justin Moreau. Na miejscu odkryli międzygatunkowy kosmiczny spisek, który mógł się okazać śmiertelnym zagrożeniem dla Dominium Ludzi, a także dla Światów Kobr. Wśród nieustannych potyczek, tropienia śladów, strzelaniny z pięty laserowej mijała mi lektura kolejnych stronic ostatniego tomu.
Dynamiczna akcja okraszona banałami i truizmami dotyczącymi rodziny, gatunku ludzkiego, stosunków międzyplanetarnych i tak dalej i tak dalej sprawiła, że czytało mi się to bardzo szybko, ale na zasadzie byle skończyć. Paliwo nostalgii już nie wystarczało, bo jechałem na oparach. Sam sobie to zrobiłem i do siebie mam pretensje, że tak się rzuciłem na te Kobry, a można było sobie dawkować w miarę rozsądnie.
Niemniej zadowolony jestem i jak najbardziej cieszę się z tego, że sobie odświeżyłem. Nie mogę powiedzieć, że cykl Kobr to jakieś arcydzieło, ale na przykład na serial Netfliksowy idealnie się nadaje. Tam gorsze rzeczy wchodzą.