Heloł! Wróciłem z zaświatów rzeczywistości i mam nadzieję, że zostanę dłużej w wirtualnym świecie. Ostatni tydzień to było istne szaleństwo, głównie przez przygotowanie gry miejskiej, o której pisałem tutaj, ale gra się podobała i wypadła dość zacnie.

Sklepienie weneckiej bazyliki św. Marka. Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Byzantine_art#/media/File:Veneza118.jpg
O grze dzisiaj nie będę mówił, będzie o ostatnim tomie przygód rzymskich legionistów.
W tym tomie Markus jedzie ostro po bandzie – nawiązuje romans z bratanicą Thorsina i naraża się na jego gniew. Zmuszony zostaje do wykonania niemożliwego zadania – pokonania rebelii fanatycznego mnicha, który chce stworzyć królestwo Phosa na ziemi. Jeśli mu się uda (Markusowi, a nie mnichowi) – odzyska dobre imię, zostanie szlachcicem i będzie mógł pojąć bratanicę cesarza za żonę.
W odległych stepach Viridoviks i Gorgidas walczą ze złym czarodziejem i powoli zbliżają się do granic imperium. Ten wątek w poprzednim tomie nie wydawał mi się, aż taki porywający, w tym jednak nabrał rumieńców i się dzieje.
W książce mamy więcej magii, trochę proroctw, jest sporo walki, ale też sporo humoru. Niestety sporo jest też pitolenia, najważniejsze jest jednak to, że wszystko zmierza do końca. Nie zrobię Wam wielkiej krzywdy jeśli powiem, że baaaardzo szczęśliwego końca.
Ponowna lektura cyklu Videssos dała mi dużo radości. Uświadomiła mi też, że te moje szare komórki (całe dwie) trzymają się jeszcze nie najgorzej. Lepiej zrozumiałem co mi się w tych książkach tak szalenie podobało, ale też udało mi się dostrzec, że arcydziełami to one nie są. Dawka porządnej rozrywki z kilkoma głębszymi myślami oraz potężną porcją banałów. Dynamiczne, dobrze napisane i wciągające książki (przynajmniej mnie). Moim zdaniem słuszne miano klasyki gatunku.