Ahoj marynarze i marynarki (źle to brzmi wiem, ale co ja poradzę :D). Dzisiaj będzie o pewnym klasyku, którego bardzo lubię, i którego książki czytałem i nawet niektóre opisałem na tym blogu. Tutaj albo tutaj. Opowiem Wam o o jednej jego książce, które zasiała pewien pomył mocno wykorzystany w popkulturze (najczęściej w filmie).
Będzie o klasyku! Będzie krótko i może niezbyt pochlebnie czy też merytorycznie. Nic na to nie poradzę. „Władcy marionetek” to książka, która zestarzała się, i to zestarzała się niezbyt ładnie. Wizja świata w roku 2007 (czyli mamy do czynienia z wizją przyszłości, która odeszła już do przeszłości) to świat po wojnie atomowej, w którym USA wciąż zmagają się z komunistami, ludzie podbijają kosmos, ale idzie im to niezgrabnie, narkotyki poprawiające koncentrację i siłę są legalne. Można sobie pojeździć lub polatać samochodem (minęło już 12 lat i wciąż nie ma latających samochodów), jest broń energetyczna, małżeństwa to kontrakty, które można przedłużać, a mimo to społeczeństwo obyczajowo nie różni się niczym od tego z lat pięćdziesiątych. Co widać w tekstach rzucanych przez agenta Sama (głównego bohatera) i pozostałe postaci.
Pomysł Heinleina o inwazji obcych, którzy mają postać obrzydliwych robali przyssanych do ciała człowieka i przejmujących kontrolę nad nosicielem w 1951 był na pewno bardzo orzeźwiający i nowatorski. Wydaje mi się, że przed pomysłem Heinleina formą przejmowania ciała człowieka znaną w literaturze były opętania przez demony lub zamiana osobowości (dr Jekyll i Mr Hyde). Heinlein opętaniu nada nowy ton, który mocno odcisnął się na całej literaturze science i fiction, a także komiksach i filmach. Ogólnie na całej popkulturze, czego przykładem jest słynna Inwazja porywaczy ciał.
Ogólnie czytając książkę wszystko mi zgrzytało, główny bohater, który jest prostakiem i chamem, jego ukochana, która raz jest silną niezależną kobietą, by po chwili przerodzić się w pozbawioną krztyny inteligencji trzpiotkę, a poza tym moment, w którym robale są ujawnione światu sprawia, że wszyscy muszą chodzić nadzy do pasa (kobiety w stanikach lub bez wywołuje to szereg niewybrednych komentarzy Sama), później już zupełnie nago, bowiem robale (przypominające obrzydliwe ślimaki) znalazły miejsce na zagnieżdżenie się w intymnych rejonach co powoduje, że każdy ubrany człowiek automatycznie jest rozstrzeliwany. Dodam, że wszystko to miało posmak jakiejś taniej, sensacyjnej powieści erotycznej napisanej w duchu pruderyjnej Ameryki lat czterdziestych, gdzie każda wzmianka o nagości wywoływała skandal i zgorszenie.
Co ciekawe robale czy też ślimory w rozmowie ze Starcem (szef Sama) czy też Samem twierdzą, że niosą ludzkości pokój, jedność w zespoleniu jako jeden umysł, brak wojen i współpracę. Utopijna wizja jest konfrontowana z ich postępowaniem, które polega na zamęczeniu na śmierć nosicieli, nie dbaniu o pożywienie, higienę, doprowadzaniu ludzi do stanu śmierci głodowej.
Wydaje mi się też, że tłumaczenie z 1991 roku jest zbyt łagodne (obyczajowo) niż wersja oryginalna, której odbiór w anglojęzycznym internecie jest zupełnie inny niż mój – to znaczy znacznie bardziej pozytywny, ale też ze względu na wulgarność angielskiej wersji (to są moje przypuszczenia). Chciałbym znaleźć kiedyś czas, aby porównać oryginał z tłumaczeniem, ale zaprawdę powiadam Wam nie wiem czy dam radę.
Jak lubię Heinleina to Władcy marionetek nie wydają mi się książką, którą bym polecił jako klasyka wartego przeczytania. To książka dla maniaków, którzy czytują wszystko z tak zwanej złotej ery (chyba do nich należę) i ludzi, którzy lubią porównywać co się zmieniło, a co nie lub dla ludzi lubiących znać źródła pewnych pomysłów i idei (też chyba do nich należę).
Wiem również, że Obcy obejmujący władzę nad ludźmi często uznawani są za metaforę komunistów, którzy władają umysłami, stąd pewnie entuzjastyczne przyjęcie powieści w Polsce. Została wydana jako tak zwana klubówka w 1986 przez polski fandom. Co nie zmienia faktu, że mamy już 2019 rok i zupełnie inne zagrożenia.
P. S. Nakręcono mnóstwo filmów bazujących na pomyśle, ale też w roku 1994 powstał film będący adaptacją książki. Nosił on ten sam tytuł co książka i grał w nim Donald Sutherland (wydaje mi się to zamierzonym puszczeniem oczka do fanów Inwazji porywaczy ciał). Filmu nie oglądałem, ale może kiedyś nadrobię.
Pingback: Kir Bułyczow "Ludzie jak ludzie" | Blog Charliego Bibliotekarza
DobraFanfikcja
charliethelibrarian