Oj, dawno nie pisałem o przeczytanej przez mnie książce. Płynie czas, lato już za półmetkiem, a ja dopiero się teraz ocknąłem i skończyłem czytać książkę Heinleina. Heinlein to klasyk nad klasykami, jeśli chodzi o science- fiction lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. On, Asimov i Clarke nazywani są Wielka Trójką SF. Nie bez kozery tytuł książki piszę po angielsku, gdyż (UWAGA, BĘBNY i FANFARY!) przeczytałem ją w języku angielskim:) Wiem, że to nic wielkiego, ludzie czytają książki w pięciu językach naraz, ale ja tak często tego nie praktykuję. I muszę przyznać, że czytanie książki po angielsku to niezłe ćwiczenie językowe, które polecam serdecznie. Ja osobiście z tym językiem, jeśli chodzi o treści znalezione w sieci nie mam problemu, ale chyba w całym swoim życiu przeczytałem jedną albo dwie książki po angielsku w całości. „Kawaleria powietrzna” (AMBER 1994) lub „Żołnierze kosmosu” (SOLARIS 2008) to trzecia książka napisana w języku Szekspira, z którą zmierzył się Charlie.
A dlaczego akurat ten klasyk wziąłem sobie na warsztat? Otóż po sieci od dłuższego czasu krąży zwiastun nowej ekranizacji „Żołnierzy kosmosu”. Ekranizacji komputerowej stworzonej za pomocą techniki CGI. Dlaczego akurat ten oto zwiastun miał stanowić siłę sprawczą do pchnięcia mnie w świat Robali, dzielnej Piechoty Zmechanizowanej i Ziemskiej Federacji? To przez sentyment do filmu „Żołnierze kosmosu” w reżyserii niejakiego Paula Verhoevena. Film ten bardzo głęboko utkwił mi w pamięci i należy do jednych z moich ulubionych filmów science-fiction. Oczywiście od dość długiego czasu wiedziałem, że jest luźno (to bardzo ważne słowo) oparty na książce. I rzeczywiście teraz podczas czytania książki cały czas konfrontowałem „dzieło” Verhoevena z książką Heinleina. Różnic jest mnóstwo. Film zdecydowanie wypada słabiej niż książka, ale powtarzam sobie, że Verhoeven raczej do wielkich myślicieli nie należy i wybrał sobie z książki fragmenty, w których krew i flaki oraz pourywane kończyny fruwają gęsto i często, jest też trochę gołych piersi. Film pana Paula miał swój urok, mimo niezbyt wyrafinowanego aktorstwa. Za to efekty specjalne jak na tamte czasy były wyjebane, nomen omen, w kosmos. Dobra, ale dość o filmie, przecież przeczytałem książkę do cholery!
Nieokreślona przyszłość, może jakiś dwudziesty drugi wiek albo dwudziesty trzeci, kto ich tam wie. W każdym bądź razie ludzie dość sprawnie sobie fruwają po galaktyce. Mają nawet takie swoje małe imperium. Federacja Ziemska się nazywa. I ta Federacja Ziemska toczy wojnę z rasą Robali. Robale owe to cywilizacja, która funkcjonuje na podobieństwo owadzich społeczeństw, choć owadami nie są. Robale mają królowe, mają robotnice, mają tak zwane mózgi, mają też wojowników. I tak samo jak ludzie mają również swoje małe robalowe imperium. Nic więc dziwnego, że między indywidualistami, z których w głównej mierze składa się rasa ludzka, a Robalami, które czują bardzo silne więzi społeczne dochodzi do nieporozumienia, które szybko przeradza się w międzygalaktyczną wojnę. Poznajemy losy Juana „Johnniego” Rico, który zaciągnął się do Piechoty Zmechanizowanej, odbył trening w swoim super kombinezonie i walczy z Robalami ku chwale Federacji Ziemskiej. To tyle jeśli chodzi o fabułę.
Cóż takiego szczególnego jest w książce Heinleina spytacie się moi drodzy czytelnicy, którzy książki nie znacie? Przecież fabuła jest banalna i podobnych książek na kopy można znaleźć w całym znanym ludzkości Wszechświecie. Jest ich na kopy, ale Heinlein był jednym z pierwszych. To on stał się prekursorem tak zwanej military science – fiction. Dzięki niemu kosmos zaludnili dzielni Marines, odważni kapitanowie flot międzygwiezdnych i tym podobne.
Poza tym książka pokazuje społeczeństwo przyszłości, w którym panuje ustrój na kształt merytokracji, gdzie prawo głosu, prawo zajmowania państwowych posad i tworzenie rządu należy tylko i wyłącznie do weteranów wojennych. Reszta, czyli cywile może robić, co im się żywnie podoba, ale nie mogą brać udziału w rządzeniu. System karny jest surowy, nie ma więzień, a za przestępstwa i wykroczenia wymierzane są kary publicznej chłosty lub śmierci. W trakcie lektury dowiadujemy się, w jaki sposób ten ustrój został wprowadzony na Ziemi oraz dlaczego działa sprawnie już przez tak długi okres czasu. Zresztą cała książka zawiera mnóstwo elementów, które pacyfistom się raczej nie spodobają. Heinlein gloryfikuje służbę wojskową, szczegółowo opisuje musztrę, wojskowe prawo karne, hierarchię w armii. Książka było mocno krytykowana jako propagująca faszyzm i ustrój totalitarny. Nie wiem zupełnie z jakich powodów. Heinlein opisuje społeczeństwo, gdzie wszyscy są równi bez względu na płeć, wyznanie, kolor skóry i tym podobne. Z małym wyjątkiem – rządzą ci, którzy byli w wojsku. Może z tą płcią przesadziłem, bo w Piechocie Zmechanizowanej nie było kobiet. Wojska lądowe to na wskroś męska rzecz. Kobiety pojawiały się w Marynarce Gwiezdnej.
Ćwiczenia żołnierzy przyszłości nie różniły się zbytnio od ćwiczeń amerykańskiej armii z połowy dwudziestego wieku. No może poza drobnym wyjątkiem: chłopaki korzystali z mega zajebistych kombinezonów bojowych. Takie egzoszkielety tylko jeszcze lepsze z wyrzutniami rakiet atomowych, radarami i całym mnóstwem bajerów. Do szkolenia dochodzi jeszcze hipnoza, która programuje żołnierzy.
Czytanie książki w oryginale czasem sprawiało mi trudności, bo bądź, co bądź napisana została ponad pięćdziesiąt lat temu i sporo tam było mocno oldschoolowych sformułowań bądź wyrażeń, ale na szczęście słownik w Kindlu daje radę.
Heinlein nakreślił dość spójną moim zdaniem wizję przyszłości, w której nie zostawił suchej nitki na zachodnich demokracjach, jako społeczeństwach, które pogrążą się w chaosie, bo system jest zły i słaby. Sądownictwo nieudolne, a obywatele głupi. Czytałem z zainteresowaniem słowa o człowieku jako stworzeniu pozbawionym instynktu moralnego i poczucia moralności, które nabywamy dopiero w wyniku wychowania, a to jest niczym innym jak treningiem. Za te i kontrowersyjne wypowiedzi bohaterów odnoszące się do kar cielesnych, które są według Heinleina najskuteczniejszą metodą wychowywania, wielu czytelników zasypywało później autora listami nazywając go okrutnikiem i sadystą.
„Żołnierze kosmosu” to dobra książka. Interesująca i ciekawa, która wciąż się sprawdza nawet po tak wielu latach. Polecam gorąco! Niestety nie wiem jak się mają polskie tłumaczenia książek, na biblionetce czytałem narzekania, że pierwsze wydanie jest mocno okrojone, a samo tłumaczenie jest bardzo złe.
Garść multimediów moi drodzy coby ożywić wpis:)
Trailer filmu „Żołnierze kosmosu” w reżyserii Verhoevena:
Naprawdę darzę ten film ogromnym sentymentem i sympatią:)
Jedną z najlepszych rzeczy w filmie były propagandowe filmy rządu federalnego:
Teraz trailer z produkcji, która pojawi się w tym roku:
I jeszcze jedno. Ebooki na Amazonie są droższe od wydań papierowych:
Maciek Rynarzewski
charliethelibrarian
Agnes
charliethelibrarian
Hihnt
charliethelibrarian
Hihnt
charliethelibrarian
Anna
charliethelibrarian
Nomad
charliethelibrarian