Ahoj! Jak tam moi drodzy? Czy życie upływa Wam w beztrosce i poczuciu szczęścia? Czy stać Was na wszystko czego sobie zapragniecie? Jeśli tak to pewnie jesteście kimś z rządu, albo ich bliskim przyjacielem lub rodziną. No cóż też Was witam, choć nie wiem jakim cudem tu zabrnęliście. A dzisiaj będzie o książce, którą byłem nabyłem przy okazji i za zupełne grosze, a nazwisko autora jak najbardziej kojarzyłem.

Wydaje mi się, że to moje pierwsze spotkanie z prozą pana Dahla. Oczywiście oglądałem filmy na podstawie jego twórczości zwłaszcza różne wersje o pewnej fabryce. I „BFG” jako mój wybór czytelniczy był przypadkiem. Zupełnym przypadkiem.

I muszę Wam powiedzieć moi drodzy, że owszem czytało mi się tę książkę dobrze, szybko, lekko i przyjemnie. I nawet się uśmiechnąłem kilka razy, lecz absolutnie nie zaszła między nami chemia. Historia o ludożerczych olbrzymach, które wsuwają dzieciaki z całego świata na kolację, śniadanie, obiad i jednego wegetarianina wśród nich (wsuwającego obrzydliwe szlamgóry), który zaprzyjaźnia się z małą dziewczynką Sophie nie wywołała we mnie spazmów i ataków śmiechu, może czasem pojawiła się jakaś głębsza refleksja. Myślę sobie, że jestem jednak już stary i jakoś nie potrafię tej magii Dahla odkryć, a o niej mówi wiele osób, które jego książki czytało.

Oczywiście doceniam niezwykle pomysłowe i ciekawe słowotwórstwo i na pewno ogromną wyobraźnię autora. Poza tym na plus jak najbardziej krytyka naszego gatunku Ziemiaków, które mordują się nawzajem (ogólnie dużo śmierci jest w tej książce dla dzieci), ale kiedyś inna wrażliwość panowała. Książka jest z 1982 roku, a wszyscy wiemy, że lata osiemdziesiąte to lata baaardzo specyficzne. Wiem, bo byłem wchłaniałem straszliwie dużo filmów z lat osiemdziesiątych jako dzieciak.

Ogólnie nie jest źle, ale szału też nie ma. Na pewno trafia do młodszych i dzieciakom w sumie będę polecał. Choć książka ma trochę taki sznyt sprzed kilkudziesięciu lat. Jeszcze powinna być zrozumiała.