Vonneguta czytywałem na studiach – przeczytałem sporo jego książek. Wszystkie robiły na mnie ogromne wrażenie. „Rzeźnia nr 5”, „Śniadanie mistrzów”, „Kocia kołyska”, „Rysio Snajper”, „Matka noc” i jeszcze sporo, sporo innych. Jakoś mojej uwadze umknął „Slapstick”.
Fabuła książki jest następująca – stuletni starzec zwany Królem Manhattanu spisuje swoje wspomnienia. Dookoła świat posapokaliptyczny – tajemnicza zielona śmierć zabrała większość ludzkości. Stany Zjednoczone to teraz małe królestwa walczące ze sobą. Chińczycy zminiaturyzowali się tak, że to oni chyba są ową tajemniczą zieloną zarazą. Grawitacja ziemska co chwila wariuje – raz jest tak niska, że wszyscy mężczyźni na planecie mają wzwód – nawet stulatek a raz tak ciężka, że ludzie muszą się czołgać. Ogólnie nie jest za ciekawie :D
Książka w stylu Vonneguta nawet bardzo. Pełna absurdu, groteski, czarnego humoru i ironii. Jednak jakoś tak nie za bardzo mnie się podobała. Przeczytałem ją szybciutko, czasem uśmiechnąłem się pod nosem i tyle. Brakuje jej czegoś, a czego to tak za bardzo nie potrafię określić. Pozycja ogólnie nie jest zła – ale dobrze również, że jest krótka bo gdyby była dłuższa troszkę to by się znudziła. Kto lubi Vonneguta może sobie to „czytnąć”, a kto nie zna to lepiej od niej nie zaczynać przygody z tym pisarzem.