Cześć! Jak Wam się powodzi moje drogie czytelniczki i czytelnicy? Tradycyjnie żywię nadzieję, że wbrew wszystkim okolicznościom dajecie radę i jesteście na fali wznoszącej (nie mylić z kolejną falą pandemii), a teraz będzie o książce, którą przeczytałem byłem podobnie jak „Świat Northa” niemalże półtora roku temu! Z tej na szczęście pamiętam więcej…
Klasyk gatunku moi drodzy. Książka napisana w 1953 roku! W Polsce ukazała się w 1997! Ja ją przeczytałem w 2019! Także zobaczcie jaka to rozpiętość lat… W momencie wydania w Polsce książka była już klasyką science and fiction, a w momencie czytania przeze mnie liczyła sobie prawie 70 lat! I to było czuć podczas czytania, ale nie aż tak bardzo.
Na pewno sposób opisywania wynalazków, podróży kosmicznych, wyglądu i zachowania Obcych idealnie oddaje myślenie o rozwoju ludzkości jakie było modne w latach 50-tych. Natomiast już sama fabuła i historia kosmicznego zwiadu wciąż jest interesująca. Czytało się tę książkę dobrze, za dużo zgrzytów nie było.
A wizja upadającej Centralnej Kontroli, która stworzyła Imperium Galaktyczne i ostatnich przedstawicieli władzy czyli gwiezdnego patrolu jak najbardziej na plus. Nie może jakiś wielki plus. Ot czytało mi się to bardzo dobrze, jest kilka trącących myszką rzeczy, ale poza tym książka wydaje się świeża. Zadziwiająco świeża.
Intryga z zapomnianą planetą, na której rozbija się statek gwiezdnego patrolu niezbyt wyrafinowana, ale może taka miała być. Ogólnie wspominam miło i sympatycznie, ale też polecam raczej dla zagorzałych miłośników klasyki.