Jadziem z tym koksem moje Drogie i moi Drodzy! Pół roku 2021 za nami. Jakoś ta kula się toczy, ale coraz bardziej narowista jest i coraz bardziej powinniśmy się przygotowywać do gorszych czasów. Wieszcz biblioteczny Wam to mówi, a ja się nie mylę… No chyba, że chodzi o wyniki w totka – tutaj nie trafiam regularnie. A dzisiaj o książce, której tytuł wywołał u mnie błąd poznawczy.

Możecie się pewnie domyśleć, że książkę skojarzyłem z filmem Kevina Costnera „Wodny świat”. I nie wiem dlaczego w moim przydżumionym mózgu powstała ta konotacja. Och jakże szybko zostałem postawiony do pionu i zrozumiałem, że nie będzie to książka o przygodach samotnika ze skrzelami w postapokaliptycznym świecie.

A czymże jest ta książka? Owszem jest o końcu Ziemi, w którym na skutek wzmożonej aktywności Słońca i globalnego ocieplenia świat jaki znamy zniknął pod wodą. Ludzkość chroni się na Grenlandii i Antarktydzie, a misje wojskowe wysyłane w nieliczne miejsca, gdzie jeszcze da się przybić (laguny i zatoki utworzone z wieżowców zatopionych miast) badają, rejestrują, próbują dowiedzieć się czy da się koniec świata zatrzymać.

Ciężka to książka. Jak upał w niej opisany. Nieznośny, męczący, wysysający ochotę na wszystko (nawet na seks) i powodujący apatię, marazm, otępienie i czasem zgon. Ballard świetnie oddał klimat planety, która zamienia się w wodną dżunglę, a ludzie zupełnie nie pasują do nowego klimatu i jedynie technologia pozwala im jeszcze trwać. Na planecie, która przejmują pnącza, liany i kajmany.

Będę szczery – wymęczył mnie pan Ballard. Miał świetne momenty związane z opisem sytuacji ludzkości, braku przyszłości i rozpaczliwym trzymaniu się starego porządku, ale w momencie gdy wjechał Strangman ze swoją bandą rabującą dzieła sztuki z zatopionych muzeów, klimat z nieznośnego upału z mienił się w nieznośną psychodeliczną jazdę bez trzymanki. I to bardzo nużącą jazdę.

Mieszane mam uczucia co do tej książki. Z jednej strony – moim zdaniem świetnie oddany klimat zalanych miast, utraconej cywilizacji, gnijących rzeczy, którymi się otaczamy, a które nie mają żadnego znaczenia dla kajmanów. Z drugiej przeintelektualizowane zabiegi związane z wizją przyszłości Ziemi i powrotu człowieka do oceanu i cofnięcia ewolucji. A sama oś fabularna i akcja w książce też niemrawa i jakoś taka nieskładna. Polecam, ale tylko maniakom chcącym znać klasykę i na pewno nie polecam fanom filmu „Wodny świat”.
P. S. W ogóle jaka jazda. Szperając w poszukiwaniu zdjęć do wpisu, trafiłem na zdjęcia autorstwa pana Shane’a Gorskiego. Mają mocny klimat postapokaliptyczny, a skąd ten klimat? Okazuje się, że to budynek magazynu książek z bibliotek szkół publicznych miasta Detroit. Masakra. Kliknijcie sobie w ten LINK. Naprawdę warto. I zapłaczecie nad marnotrawstwem. Powinienem popełnić jakiś większy wpis o tym. Ale czy mi się będzie chciało?