
Dzisiejszy wpis sponsoruje NASA, która stworzyła takie piękne plakaty zachęcające do pracy na Marsie. http://mars.nasa.gov/multimedia/resources/mars-posters-explorers-wanted/
Wiem, że to się robi nudne, ale każdy mój post będę zaczynał tym jak bardzo w plecy jestem z moimi przeczytanymi książkami i opisywaniem ich na blogu. Może gdy stosunek przeczytanych książek do książek opisywanych na blogu się zrównoważy to przestanę narzekać i Was zanudzać, może.

Pięknie prawda?
I znów książka wygrzebana z zero jedynkowej czeluści czytnika. Elektroniczny papier na moim starym Kindelku nie zamierza wyblaknąć i maszynka daje radę, a swoje lata już ma.
Łatwo być bogiem to książka podzielona na dwie części (dokładniej to trzy, ale z racji tego, że dwie części dotyczą przygód jednej osoby to ja będę dzielił ją na dwie). Jedna to historia kosmicznej śmieciarki o wdzięcznej nazwie Nomada, której zadaniem jest sprzątanie kosmicznej przestrzeni z wszelkiego tałatajstwa pałętającego się po wielkich bitwach rozgrywających się podczas Wielkiej Wojny pomiędzy cywilizacją ludzi i… cywilizacją ludzi. Tak, tak moi drodzy. W dwudziestym czwartym wieku nie napotkaliśmy obcej cywilizacji więc wciąż po staremu się napierdzielamy między sobą. Mniejsza z tym. Do załogi Nomady dołącza młodziak, który skończył akademię kosmiczną z bardzo wysokim wynikiem, ale niestety przez to, że zbałamucił córeczkę admirała to wylądował w Korpusie Utylizacyjnym. Bardzo szybko okazuje się, że stosunki panujące na pokładzie Nomady daleko odbiegają od standardów Gwiezdnej Floty. Powiedzieć o załodze kosmicznej śmieciarki, że wykazują pewne oznaki degeneracji moralnej to tak jak powiedzieć, że politycy wykazują pewne oznaki braku uczciwości. Ogólnie młody daje sobie radę – do momentu gdy śmieciara natrafia na statek OBCYCH, dysponujących bardzo zaawansowaną technologią. Statek wydaje się być opuszczony. Wydaje się to słowo klucz. Niestety OBCY się budzą, a ich aparycja i wygląd przypominają pewne istoty, które dla wielu ludzi są bardzo ważne. I zaczyna się walka na śmierć i życie… Więcej nie piszę, bo przecież nie będę Wam spoilerował.
Druga część to historia wojskowego Henryana Święckiego, który odsiaduje wyrok dwudziestu pięciu lat na więziennej asteroidzie i usilnie stara się „przetrwać” (wziąłem przetrwać w cudzysłów, gdyż jedyną formą ucieczki dla skazańców jest śmierć, a do niej nie dopuszczają strażnicy). Otóż nasz Henryan, ku rozpaczy naczelnika więzienia, dostaje propozycję nie do odrzucenia – może opuścić asteroidę, ale w zamian ma pomóc w wykryciu bardzo groźnego spisku wewnątrz gwiezdnej floty. Wyrusza więc do innego układu, gdzie ludzkość odkryła planetę, którą zamieszkują dwie prymitywne rasy. Rozpoczęły się badania naukowe, ale jednocześnie też jakaś tajemnicza grupa postanowiła zabawić się w Boga czy też bogów i uratować jedną rasę przed zagładą.
Chciałem Wam zrobić taki mały zarys fabuły, bo akurat w tym przypadku uważałem, że był potrzebny. Zacznę może od pierwszej części – słuchajcie przygody załogi Nomady zrobiły na mnie tak straszne wrażenie, że szkoda gadać. Jestem prostym człowiekiem i cieszą mnie proste rzeczy, ale tutaj ten rodzaj humoru (dość prostackiego) w połączeniu z cienką linią fabularną (do pewnego momentu) sprawiły, że prawie odłożyłem lekturę. Na szczęście zaczęła się akcja z OBCYMI i jakoś to poszło. I w sumie przygody Nomady nie trwały zbyt długo. Dlatego też dotrwałem do drugiej części, która tyle ma wspólnego z pierwszą, że dzieje się w tym samym uniwersum.
I bardzo się ucieszyłem, że dotrwałem do drugiej części. Autor popłynął tutaj w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa. Opisał planetę, a na niej dwie zupełnie różne cywilizacje oraz odwieczną wojnę pomiędzy nimi. A jeszcze nad nimi i pomiędzy nimi ludzcy naukowcy, badacze, którzy zafascynowani podglądają dwie prymitywne obce kultury. Jest jeszcze wojsko, które strzeże bezpieczeństwa naukowców. I właśnie w tym wojsku zawiązuje się spisek, który postanawia ocalić jedną rasę przed wyniszczeniem. Rasę wojowników, która przegrywa z drugą rasą bardziej zaawansowaną technologicznie, przegrywa, bo wreszcie tamta druga rasa miała dość bycia zwierzyną.
Ogromny plus dla autora za barwne i niezwykle wciągające opisanie konfliktu i obcych cywilizacji. Zwłaszcza bardzo sugestywne sceny rytualnych zabójstw. Ich opisy mroziły krew w żyłach. Były naprawdę przejmujące i dlatego o tym wspominam. Ogólnie cały pomysł zabawy w boga, nie jest może szczególnie świeżym pomysłem, ale pan Robert całkiem zgrabnie sobie ten dość wyeksploatowany wątek czy też motyw wykoncypował.

A tu inny plakat z innej akcji NASA. http://www.jpl.nasa.gov/visions-of-the-future/
Mógłbym mieć kilka uwag co do całej intrygi i spisku i sposobu przedstawienia postaci, które nie były być może zbyt wyrafinowane (nawet główny bohater i jego rozterki wydawały się ciosane dość grubym słowem), ale w natłoku świetnych opisów i dość wartkiej akcji nie był to duży mankament.

Ten jest prześliczny.
Szmidt świetnie operuje słowem i potrafi oddać emocje. Zaprawdę powiadam Wam dwie części drugiej części przygód Hneryana oprócz pewnych mankamentów narracyjnych (oczywiście teraz nie potrafię ich wymienić, bo te mankamenty mignęły mi podczas lektury, a wciąż się nie nauczyłem zapisywać swoich rozterek) i toporności spisku (szeroko rozumianej toporności – ogólnie nie odczuwałem tej pętli, która rzekomo miała się zaciskać na szyi Henryana). Ale to nic naprawdę, to nic moi drodzy. W ogólnym rozrachunku Łatwo być bogiem to kawał porządnej dobrej, gatunkowej fantastyki.
Ambrose
charliethelibrarian
Onibe
charliethelibrarian
Robert J. Szmidt
charliethelibrarian