Nie wiem co się dzieje, ale jadę ostatnio z darmowymi publikacjami. Taki chyba ciąg. O Łukaszu Radeckim obiło mi się co nieco na różnych portalach poświęconych horrorowi, a jego opowiadanie „Trójca. Oto słowo moje.” znalazła się była w „Zombiefilii”. A o „Bóg. Horror. Ojczyzna” ktoś ze znajomych też wspomniał, że całkiem ciekawie napisane. I niewiele myśląc ściągnąłem sobie obydwie części. Zresztą sam tytuł jest świetny.
Dodam, że nie wiedziałem zupełnie czego się spodziewać i odkrywałem zupełnie bez uprzedzeń utwór Łukasza Radeckiego.
Co dostałem? Dostałem w „Bóg. Horror. Ojczyzna. Złego początki” ciekawą historię o świecie przyszłości, w której po wielu wojnach Polska połączyła swe siły z Włochami i pozostałymi katolickim krajami, by stworzyć państwo ze stolicą w Rzymie.
Mała dygresja w nawiązaniu do ostatnich wydarzeń w Warszawie, pewnie wielu zadymiarzom spodobałaby się taka wizja bogoojczyźnianego, ultrakatolickiego kraju, w którym trzeba się spowiadać regularnie, seks przed ślubem jest karany, a heavy metal zakazany. Spodobałaby się? A może jednak nie aż tak bardzo.
Wracając do „Bóg…”: ludzie mieszkają w ogromnych miastach, a władza Kościoła jest nieograniczona. Myślałem na początku, że taka wersja przyszłości naszego kraju mnie zupełnie odrzuci, ale na szczęście ta rzeczywistość służy bardziej podkreśleniu pewnych absurdów niż jest próbą odpowiedzenia na pytanie jakby to wyglądało gdybyśmy mieli Królestwo Boże na ziemi.
Historie z „Bóg. Horror. Ojczyzna” nie mają zbyt wielkiego wydźwięku science – fiction. Ot bohaterzy latają samochodami, a nie nimi jeżdżą, a niektóra broń ma coś wspólnego z plazmą. Poza tym jak na koniec wieku dwudziestego pierwszego to niewiele się zmieniło (co zdecydowanie wyszło na plus historiom z książki). Mamy w opowiadaniach klimat opowieści policyjnej ze starzejącym się policjantem w roli głównej, który topi wszelkie smutki w alkoholu, co chwila zmieniają mu partnerów, a on sam wytrwale próbuje naprawiać ten świat. I jest też nieopierzony żółtodziób, który przypomina staremu jego samego w młodości. Stonka, bo taką ksywkę ma stary policjant już na samym wstępie zyskał moją sympatię. Spytacie się dlaczego? Otóż chłop lubi wypić i tego alkoholu nadużywa:) Wspomniałem o klimacie – niby, że mamy prawie wiek dwudziesty drugi to momentami czułem się jakbym był na planie filmu policyjnego z lat osiemdziesiątych. Taka „Zabójcza broń” tylko z krzyżami i obowiązkową spowiedzią funkcjonariuszy Katolickich Służb Specjalnych.
Opowiadania są również bardzo brutalne i bardzo krwawe. Opisy tortur zwłaszcza w drugim opowiadaniu są mocne i bardzo naturalistyczne. Autor dobrze oddał atmosferę pewnego rodzaju przestępstw, chociaż samo rozwiązanie szczerze mówiąc mnie nie uradowało. Ja lubię jak sprawiedliwość zostaje wymierzona, a szaleńcy, dewianci i wszelkiego rodzaju świry dostają to na co zasłużyli.
Jest też dużo śmierci, ale jak mawiał Seneka: Non mortem timemus, sed cogitationem mortis – nie śmierci się boimy, lecz myśli o śmierci. W końcu przecież horror z reguły stawia nas w obliczu śmierci, z reguły gwałtownej i okropnej.
Ogólnie znów jak na darmoszkę nie jest źle, jest dobrze. I można sobie na spróbowanie ściągnąć z tego adresu o TU.
P. S. Wrzuciłem Senekę, bo chciałem jakąś sentencję łacińską we wpisie zamieścić:)