Jak widać kolejny wpis pojawił się znacznie szybciej. Fala nostalgii już mi minęła, gdyż nigdy nie czytałem trzeciej części cyklu „Czterech Władców Rombu”. I nie wiem czy ów brak nostalgii nie sprawia czasem, że tę część oceniłbym znacznie gorzej niż poprzednie części.

Zdjęcie absolutnie od czapy, ale natrafiłem na flickrze i nie mogłem się powstrzymać:) Źródło: https://flic.kr/p/ows3SF
Niby wszystko jest to samo – agent Konfederacji po wtłoczeniu osobowości w ciało wielokrotnego mordercy kobiet trafia na Charona – kolejną planetę Rombu, tym razem planetę najbliższą słońcu. Tam zakamuflowany stara się wykonać misję, po drodze zmieniając swoje uczucia do co do Konfederacji, przysięga zmienić system społeczny planety oraz znajduje miłość swojego życia.
Charon okazuje się być bardzo specyficznym światem, w którym trochę podobnie jak na Lilith zaawansowana technologia nie ma racji bytu, a organizm Wardena pozwala na (naukowo wyjaśnione) działanie magii, czarów, zaklęć, voodoo i tym podobnych. Nic więc dziwnego, że planetą rządzi Synod czarowników, a wielu mieszkańców jest Odmieńcami – czyli padło ofiarą klątw lub eksperymentów z magią. Chalker znów odszedł od science-fiction na rzecz mieszanki fantasy z przygodówką.

Bardzo ładny rysunek z motywem Charona. I nawet pasuje troszkę do klimatu książki. Źródło: http://www.deviantart.com/art/Charon-338439032
Trzecia część cyklu czytana pod rząd pozwala również dostrzec schematy, które zarysowywały się w jedynce i dwójce. Agent zawsze znajdzie sobie kobitę, która jest silna i niezależna, ale jednak przy nim staje się bezbronna i chociaż ma być mu partnerką to cały czas na nim polega i mu ulega.
Dopiero teraz dostrzegłem, że Chalker porusza w cyklu problem równouprawnienia kobiet i ich walki z dominacją mężczyzn. Oczywiście to wszystko dzieje się na planetach Rombu – w Konfederacji kobiety cieszą się równymi prawami od setek lat. W „Lilith…” o prawa kobiet walczyła grupa wiedźm – satanistek (wiem jak to brzmi), w „Cerberze…” dwie towarzyszki głównego bohatera wydostały się z Centrów Rozrodczych i są żywym przykładem jak traktuje się tam kobiety, a w „Charonie…” kobiety dołączają do kultu Niszczyciela i starają się zmienić skostniały system promujący mężczyzn. W poprzednim wpisie pisałem o ciekawych tematach, które porusza Chalker i braku głębi (wiem, że to kiepski zarzut – bo cóż może to być ta „głębia”), ale po raz kolejny go podtrzymam. Wszystko jest rozmyte i płaskie. A przewidywalność działań głównego bohatera mnie drażniła.

Być może takie stworki przeklęte przez czarodziejów z Charona można było napotkać. Źródło: http://www.deviantart.com/digitalart/?q=curse&offset=25
Chyba nie przepadam za estetyką fantasy w tej książce. Pod koniec powieści szaleńcza misja, w którą wyrusza drużyna złożona z magicznych „mutantów”, a każdy jest potężnym czarodziejem wydawała mi się już mocnym przegięciem. A może jednak znaczenie ma data napisania książki? 1982 rok to było, bardzo, bardzo dawno temu:) I Chalker mógł być prekursorem… Nie chyba jednak nie był.
Intryga z Obcymi, Konfederacją i Władcami Rombu zaczyna się pięknie układać w całość. A nadzorujący swoich „braci w umyśle” (ładna nazwa na duplikaty?) agent Konfederacji nabiera coraz większych wątpliwości co do całego swojego przeznaczenia.
Aha i nawet pomimo tych moich zarzutów Chalkera czytało się szybko i dobrze. Przecież nic nie szkodzi cieszyć się lekturą nawet pomimo niedociągnięć, które oczywiście być może tylko ja dostrzegłem.
onibe
charliethelibrarian
Pingback: Jack L. Chalker "Medusa: Tiger by the tail" ("Meduza: Tygrys w opałach") | Blog Charliego Bibliotekarza