
Przymierzałem się do przeczytania tej książki już od momentu, gdy słyszałem o jej premierze. Data wydania książki to rok 2015, ja ją przeczytałem w październiku 2018, a piszę o niej w marcu 2019. Także trochę prądu w kablach upłynęło.

IMAGE: ALLAN TANNENBAUM/GETTY IMAGES
Zacznę od tego, że idea i zamysł bardzo mi się podobał. Opis katastrofy jaką byłoby dla współczesnej Europy odcięcie od energii elektrycznej brzmi jak samograj. Poza tym sam osobiście jestem przerażony skalą tego jak bardzo jesteśmy uzależnieni od prądu jako cywilizacja, a że lubię klimaty, w których cywilizacja upada wiedziałem, że książka Elsberga będzie dla mnie. Pod tym względem to strzał w dziesiątkę.

IMAGE: BETTMANN/CORBIS
Co jeszcze było strzałem w dziesiątkę? Ukazanie mechanizmów działania rynku energetycznego, skutków nawet kilkudniowej przerwy w dostawach elektryczności. Absurdów architektonicznych i logistycznych do jakich przyzwyczaił nas XXI wiek – bramy na pilota, windy, klimatyzacja, ogrzewanie elektryczne, przechowywanie żywności, nawet rolnictwo zwłaszcza na zachodzie jest ogromnie uzależnione od prądu. Autor dość precyzyjne napisał o następstwach totalnego, europejskiego blackoutu i to jest najmocniejsza strona książki.

Poza tym niestety nie jest tak dobrze. Książka jest zwyczajnie nudna. Nie ma tam za grosz emocji. A główni bohaterowie ukazani są w sposób mdły i nijaki. Na pewno nie czytało się tego z wypiekami na twarzy. I może to zarzut zbyt mocny, bo autorowi mogło nie o to chodzić, ale jednak scenariusz katastrofy, która wcale nie jest taka nierealna powinien coś w człowieku poruszać. Owszem były fragmenty, ale to tylko fragmenty, a całość jednak sprawiała wrażenie napisanej w bardzo takiej mocno formalnej manierze.

IMAGE: BRYAN ALPERT/HULTON ARCHIVE/GETTY IMAGE
Szkoda trochę, bo akcja dzieje się w Europie, jest kilkukrotnie Polska wspomniana i bardzo chciałbym poczuć ten klimat zagrożenia. Jeśli komuś książka otworzyła oczy na sposób w jaki żyjemy (totalne uzależnienie wszystkiego od elektryczności) to bardzo dobrze. Ja uważam siebie za uświadomionego pod tym względem. Ogólnie nie jest źle, ale szałowo też nie. Brakowało dramaturgii, emocji, które powinny raczej występować w takiej sytuacji w nadmiarze. A mój wpis taki zdawkowy, bo nie za bardzo czuję książkę.