I stało się! Jak zapisano w w księdze proroczej dzień Gniewu nadszedł. Co prawda nie zagotowały się morza, nie wystąpiły z brzegów rzeki oraz nie zaczęły z nieba lecieć potoki siarki wymieszanej z gołębimi odchodami. Oj nie, takie rzeczy się nie działy. Nie zmienia to faktu, że ostatni tom przygód Szackiego już za mną. I dzielę się z Wami moimi wrażeniami.
Olsztyn – miasto dla mnie praktycznie nieznane. Byłem tam raz kiedy na pierwszym roku studiowania w Krakowie postanowiliśmy odwiedzić miasto Olsztyn (studiowała tam siostra mego przyjaciela). Zapakowaliśmy się więc w dużego Fiata 125p i ruszyliśmy z Krakowa na północ. Juwenaliowy weekend w Olsztynie minął nam pod znakiem deszczu, deszczu i jeszcze raz deszczu. Oprócz tego były inne atrakcje (hektolitry piwa Czarna Szmata i inne trunki), ale nie było zwiedzania miasta. To była moja jedyna wizyta w tym mieście. Wspominam ją z ogromnym sentymentem, ale nie tęsknię za miastem, bo go nie poznałem. Dobra dość tych dygresji osobistych. Skąd ten Olsztyn u mnie na tapecie? Otóż w Olsztynie mieszka teraz pan prokurator Szacki.
Zajmuje się mało ważnymi (w jego mniemaniu) sprawami i wciąż modli się o tę „wielką” sprawę. Jak się można domyśleć modlitwy jego wysłuchane zostaną, a sam Szacki dostanie więcej niżby chciał.
Miłoszewski znów zgrabnie, znakomicie i lekko pisze. Jego opowieść o Szackim wciąga, wsysa i porywa. Dosadnie i bez cienia onieśmielenia opisuje olsztyńską szarość, brzydotę dzielnic miasta wybudowanych po wojnie. Nieudolność i głupotę urzędniczej kasty oraz absurdy działania polskiego wymiaru sprawiedliwości. Jest wartko, jest bystro, jest ironicznie i cynicznie. Autor się nie kryguje i jedzie z koksem aż miło.
Nie chcę zdradzać za dużo szczegółów z fabuły, powiem tylko, że Gniew zaczyna się mocnym pierdolnięciem. Jak u Hitchcocka, a później napięcie stopniowo wzrasta, ale już nie jak u Hitchcocka. Wbrew pozorom, mnie w przypadku tej książki najmniej interesowało kto zabił. Chciałem znów jak najwięcej poznać Szackiego i jego sposób widzenia świata. Przekombinowany sposób morderstwa, oraz sam mechanizm śledztwa były dla mnie jedynie okazjami do poczytania o tym, co też Szacki sobie teraz myśli. A Szacki myśli dużo, bardzo dużo o swoim zyciu. Niby jest fajnie, bo poznał świetną kobietę, mieszka z nim córka, do pracy ma blisko. Lecz coś go trapi i męczy. Czyżby to był kryzys wieku średniego?
Nie mógłbym nie dodać, że książka oprócz intrygi kryminalnej porusza poważne problemy społeczne, czym oczywiście nawiązuje do skandynawskich kryminałów (muszę o tym wspomnieć, bo to taka sztandarowa cecha skandynawskich kryminałów). Jest o przemocy domowej, o biciu, molestowaniu, psychicznym dręczeniu. Temat mocny, trudny i przerażający. Dobrze, że przewija się na kartach powieści, umówmy się, służącej rozrywce. Czasem miałem jednak wrażenie, że chcąc zniwelować ponure wrażenie powstałe po przeczytaniu trudnego fragmentu autor serwował odprężającą scenkę, sytuację coby nie zrobiło się za smutno i za tragicznie. I czasem wychodziło to lepiej, a czasem gorzej. Podobał mi się motyw zwrócenia uwagi na fakt, że ludzie nie reagują na przemoc domową, nie dzwonią na policję, nie starają się w jakikolwiek sposób zareagować. Jeśli wiemy, że jakimś domu rodzinnym dzieje się źle powinniśmy zareagować. Niestety Szacki mówi tylko o reakcji, ale nie mówi jak później pomagać, bo to, że zadzwonimy na policję to dopiero początek drogi (przynajmniej ja tak myślę).
Miłoszewski moim zdaniem odszedł od powagi i patosu na rzecz lżejszego i bardziej rozrywkowego przekazania treści. Wystarczy zobaczyć galerię postaci zaludniających otoczenie Szackiego – doktor Frankenstein, jego seksowna i szalenie inteligentna asystentka, chłopak w Urzędzie Stanu Cywilnego, przełożona Szackiego i wielu, wielu innych. Wszyscy oni są tak przerysowani i jednowymiarowi, że chyba bardziej się nie da, ale to zupełnie mi nie przeszkadzało. Ludzie ci zabarwili i uatrakcyjnili świat powieści.
Poza tym nie wiem na ile był to specjalny zabieg, ale bardzo często w wypowiedziach różnych osób pojawiały się kalki z poprzednich wypowiedzi innych osób. Tam gdzie to wydawało się uzasadnione (mantra o 11 jeziorach w granicach miasta Olsztyn) to rozumiem, ale często zwroty i całe frazy były kopiowane, trochę zakrawało to na lenistwo.
Ogółem „Gniew” nie rozczarował, no może poza zakończeniem, ale też nie przyniósł zbyt wielkich emocji, no może poza zakończeniem. To świetnie skrojona i dobrze przygotowana książka, którą czyta się szybko, ale z refleksją, oraz przede wszystkim w stanie lekkiego rozbawienia, w odpowiednich momentach oczywiście.
Ambrose
charliethelibrarian
Bibliomisiek
charliethelibrarian
NieNaTemat
charliethelibrarian