Hugh Laurie obecnie bardziej znany jako doktor Gregory House, popełnił w swoim życiu książkę. Książkę napisał już dawno temu w roku 1996. Wtedy jeszcze aktor komediowy Laurie nie spodziewał się, że na zawsze już zostanie Housem. Książka podobno stała się światowym bestsellerem, do Polski wtedy nie dotarła, bo nikt nie kojarzył House, tfu, Lauriego. Chyba, że miłośnicy „Czarnej żmiji” ale tych raczej nie było zbyt wielu.
No ale kiedy cyniczny, wiecznie nieszczęśliwy, zgryźliwy, genialny, lekarz – lekoman podbił serca Polaków, ktoś wpadł na pomysł, że można trzepnąć troszkę kaski (czego absolutnie nie potępiam!) i wypuścić na rynek książkę House’a, tfu, Lauriego. I w sumie dobrze się stało.
Fabuła – samotny, były żołnierz armii Jej Królewskiej Mości – sceptyk ze zdroworozsądkowym podejściem do życia, obecnie najemny ochroniarz, otrzymuje propozycję zostania płatnym zabójcą. Ów były żołnierz posiada jednak silny, zdrowy i twardy jak skała kręgosłup moralny dlatego postanawia ostrzec swoją niedoszłą ofiarę. Później akcja toczy się lawinowo jak to w książce sensacyjnej tudzież szpiegowskiej. Mamy zajebiste dupy, pieniądze, CIA, grupy terrorystyczne, pieniądze, możnych tego świata, pieniądze, brytyjskie służby wywiadowcze, międzynarodowy spisek, pieniądze i jeszcze więcej pieniędzy. Po drodze jest jeszcze nienawiść, miłość, poczucie sprawiedliwości i miłość do wielkich pieniędzy a wszystko to okraszone wisielczym i cynicznym humorem głównego bohatera.
House, tfu, Laurie całkiem zgrabnie pisze i poczucie humoru ma naprawdę zacne. Ale.. (zawsze jest jakieś ALE), jeśli chodzi o wątek spisku to tak marnie. Ogólnie pierwsza połowa książki to błyskotliwe, bardzo zabawne teksty, później robi się z tego naciągana powieść szpiegowska co mi nie pasuje. Trzeba również pamiętać, że książka jest z połowy lat dziewięćdziesiątych i troszkę się zdezaktualizowała jeśli chodzi o międzynarodową politykę. Jednak jest wciąż aktualna jeśli chodzi o Zachód, ich pieniądze, hipokryzję – obnaża w sposób bardzo inteligentny mechanizmy wielkiej polityki.
Widać również, że książka była przygotowywana do wydania na tzw. chybcika. Ja odczuwałem dyskomfort i widziałem wyraźnie, w niektórych fragmentach, że tłumacz skiepścił sprawę. Najlepiej, gdybym porównał sobie z oryginałem ale aż taki drobiazgowy to ja nie jestem.
Ogólnie lektura w sam raz na wakacje. House, tfu, Laurie daje radę i na pewno każdy czytając książkę niejeden raz się uśmiechnie.
Dwa fragmenty, które mnie się spodobały:
„No i jeszcze jądra.
Zmieniły się. Po prostu nie mogłem uwierzyć, że były tymi samymi jądrami, które nosiłem przy sobie przez całe życie i które, przyznaję, traktowałem jak przyjaciół. Te były większe, i przybrały zupełnie niewłaściwy kształt”
„Jeśli chodzi o seks to wydaje mi się, że mężczyźnie znajdują się pomiędzy młotem a miękkim, zwiotczałym usprawiedliwiającym kowadłem”