Czy wychodzicie do pracy? Jak tam Wasze pociechy jeśli jakoweś macie? Cieszą się z przymusowego wolnego? (ogólnie dzieciaki to mają trochę ciężko – przecież rok temu strajk nauczycieli, a teraz koronawirus). Dzieje się i to dużo. I to bardzo. A ja dzisiaj o książce przeczytanej przeze mnie jakieś SIEDEM miesięcy temu. To jest po prostu masakra.
Zacznę może od tego, że większość opinii o „Żmijowisku” Chmielarza jest szalenie przychylnych i entuzjastycznych. Spotykam się raczej z zachwytem i pochlebnymi recenzjami. Jak się możecie domyśleć skoro tak zaczynam to moje zdanie trochę się różni od zdania większości czytelników.
Miałem problem z tą książką taki, że nie wiem po co ta historia została stworzona. Absolutnie nawet już w połowie książki podczas czytania zastanawiałem się, ale dlaczego ja to czytam? Czy historia zaginięcia nastolatki, rozpadu małżeństwa, przeplatana retrospekcjami z tragicznego dnia jest dla mnie? Wiele historii ewidentnie nie jest dla mnie, ale potrafią wciągnąć, wessać. Tutaj była ściana obojętności. Nie twierdzę, że to zła książka. Jak dla mnie jest poprawnie napisana. Zdarzają się panu Wojciechowi świetne fragmenty (zwłaszcza charakterystyki paczki dawnych przyjaciół ze studiów). Ale to za mało. Wydaje mi się, że to miał być taki thriller psychologiczny, bo naprawdę autor mocno rozbudował postaci – nawet takie, które na dobrą sprawę wpływ na historię miały znikomy.
Bardzo dobrze przedstawiony jest antypatyczny ojciec zaginionej nastolatki, który jest zakompleksionym facetem, rozgoryczonym i złym na cały świat, bo mu życie nie wyszło (według niego). Postać ta była porażająca swoją autentycznością (przynajmniej ja to tak odbieram). Co nie zmienia moich wrażeń z lektury „Żmijowiska” – po prostu odebrałem ją jako książkę nudną. A jest to grubaśna kniga. I na pewno przegadaną. Nie pomógł nawet końcowy zwrot akcji.
Ja bym nie polecał. Co i niniejszym czynię – nie polecam. Zachęcam za to do sięgnięcia po książki z tak zwanej serii „gliwickiej”.