Kolejna książka z zamierzchłych czasów, wygrzebana przeze mnie z przepastnych magazynów mej biblioteki. Magazyny są tak przepastne, że wśród kątów nieodwiedzanych przez ludzi od stuleci, korniki, mrówki i inne owady wykształciły własne cywilizacje, i toczą między sobą boje o półki i regały.
Sam nie wiem skąd nagle u mnie ta chęć czytania starych książek, które zapomniane są. Może zapoczątkuję jakąś nową hipsterską modę. Coś w stylu: czytam książki, które przed stu laty były na topie, a dziś nikt kurwa o nich nie pamięta.
Wracamy do lektury. Wincentego Pola powinniśmy kojarzyć ze szkół. Pieśń o ziemi naszej obiła się na pewno Wam kiedyś o uszy. Wincenty Ferreriusz Pol (Ferreriusz – niezłe imię, może by tak skrzywdzić mego pierworodnego, jeśli kiedyś się narodzi i nazwać go tym imieniem, podobno pochodzi od jakiegoś hiszpańskiego świętego. Chłopak miałby już od razu gotową ksywkę: Ferrero, chodź no tutaj!) dobra wracamy do autora omawianej książki. Wincenty Ferreriusz Pol (Ferreriusz oddawaj mi swoje Ferrero! Przepraszam Was, ale naprawdę nie mogę z tym imieniem. Wiem, że to niegrzeczne, ale Wincenty się chyba nie obrazi, i w krypcie zasłużonych na Skałce się nie przewraca), a więc Pol był również znanym geografem. Jednak książka, którą przeczytałem o geografii nie jest. Jest to piękna, ckliwa, rzewna historia o miłości matczynej, miłości do Ojczyzny i podłych Moskalach, którzy zabierają dziecko matce, by je zruszczyć, ale dziecko się nie daje zruszczyć dzięki książeczce do nabożeństwa i bajkom Jachowicza (niezwykle popularnym w połowie XIX wieku).
Lektura tej powiastki nie trwała długo, nie zostawiła szczególnie przykrych wrażeń, ale również nie wstrząsnęła mną głęboko. Widać silne moralizatorstwo i czuć niechęć autora do zaborców (skądinąd zupełnie uzasadnioną). Uwaga spoiler! Na koniec tego zdarzenia prawdziwego Staś, który uniknął zruszczenia wraca do matki, zrzuca mundur carski i spotyka autora bajek, czyli Jachowicza, który ucieszony jest niezmiernie, że jego powiastki uratowały polskość chłopca. Nie będę wnikał, czy autor książki nie dokonał tutaj konfabulacji. Działo się to dawno i wtedy wszystko było możliwe. Ogólnie wrażenia po lekturze nawet pozytywne.
Odkryłem kilka ciekawych słów podczas lektury: traktyernia, trzymać konie na przeprzążkę –to takie staropolskie wyrazy. Może ktoś odgadnie co znaczą, bo ja wiem:) Jeszcze jedno spostrzeżenie: autor nie pisze o Rosjanach, cały czas tylko Moskale, moskiewski język, moskiewski mundur. Rzuciło mi się to w oczy podczas lektury.