Cześć czołem skąd się w pandemii wziąłem? Otóż siedzę razem z Wami i naprawdę trzymam kciuki żebyśmy już skończyli tę pandemię i żeby można było zaśpiewać: jeszcze będzie normalnie, jeszcze będzie przepięknie, ale na razie się na to nie zapowiada, a tymczasem trzymajcie się w zdrowiu.

Dzisiaj będzie o jednym z bardziej charakterystycznych pisarzy science and fiction PRL, ale raczej w obecnych czasach zapomnianym. Na pewno ci, którzy wtedy czytywali fantastykę naukową nazwisko kojarzą. Dla mnie to pierwsze spotkanie z prozą Żwikiewicza, którego usilnie cały czas wymawiam jako Żwiżkiewicz. Nie wiem dlaczego tak się dzieje.

Będę szczery z Wami moi drodzy – ta książka to była dla mnie udręka. Droga przez mękę. Brnąłem przez tę książkę prawie jak EARL w oparach szkarłatnego smogu choć na początku traktowałem ją jako swoisty eksperyment literacki, zabawa formą i próbę ciekawego opowiedzenia o końcu świata. To później niczym wśród wymienionych przez pisarza dziwnych zabiegów pochłaniania ludzkości i przeobrażeń planety Ziemia męczyłem się straszliwie. Tak czy siak nie ogarnąłem.

Jak jeszcze podobały mi się doniesienia prasowe opisujące różnego rodzaju fenomeny na całym globie, fragmenty z rozpadającym się społeczeństwem, krótkie urywki życiorysów różnych ludzi skonfrontowanych z końcem świata. Jakieś urywki rozmów z tajemniczą centralą sugerujące drugie dno.

To później jeb jak obuchem wjeżdża jakiś realizm magiczny, jakieś rośliny, jakieś tańce przy księżycu. Piwnica pisarza i rozkład twórczości na czynniki pierwsze, a wszystko to podlane gęstym sosem bełkotu egzystencjalnego. Niestety dla mnie spora część tej książki to przeintelektualizowane bajdurzenie, które można określić jednym mianem – za dużo grzybków w barszcz pan Wiktor chciał wcisnąć. I wyszło mu monstrum literackie, niestrawne, w którym nie ma pożywności jest tylko zapychająca i rozpychająca jelita breja. (Zdaję sobie sprawę, że to mocne słowa pan Wiktor szanowany bowiem mocno jest w środowisku, ale inaczej nie mogę.).

Nie znam innych książek Żwikiewicza, ale mam zamiar je poznać. Być może brakuje mi wyrobienia i ogłady literackiej. Ale wiem co czuję, gdy czytam książkę. A tutaj czułem gulę podchodzącą do gardła, co chwila pytania w stylu o ch*j tu chodzi. Czy będzie jakiś sensowny koniec? Gdzie się podział jakikolwiek popychający do przodu akcję zabieg literacki. Czy jest tu w ogóle akcja? A może ja przegapiłem coś ważnego, to może się wrócę i spróbuję zrozumieć? Nie to nic nie daje. Szczerze – nie polecam. Chyba, że chcecie mieć swoje zdanie wyrobione to wtedy tak.
P. S. Wydaje mi się, że też można czerwony smog odczytać jako metaforę socjalizmu, który niszczy bez ładu i składu, ale też końcówka książki nie pozostawia wątpliwości o co w tym chodzi.
Piotr (zacofany.w.lekturze)
charliethelibrarian
Piotr (zacofany.w.lekturze)
charliethelibrarian
Fraa
charliethelibrarian