Po sieci krąży powiedzenie „Rosja to nie kraj. To stan umysłu.” Z reguły powiązane albo z dziwacznymi zdjęciami lub filmikami, w których nie można dopatrzeć się znamion logiki, normalności czy przyzwoitości. Czy w literaturze rosyjskiej to hasło znajduje odzwierciedlenie? I to nie w tym negatywnym, stereotypowym, memowo – kamerkowo – wypadkowo – internetowo (ależ mi potworek językowy wyszedł! Jezdem z siebie dumnym) kontekście. Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć, bo o Rosji, Rosjanach czytam stanowczo za mało. A dodatkowo niewiele przeczytałem książek napisanych przez pisarzy rosyjskich, a większość przeczytanych należy do nurtu fantastycznonaukowego. Będzie dzisiaj o moim drugim spotkaniu z panem Pielewinem, któren podobno jest uznawany za jednego z lepszych pisarzy naszego kontynentu. Wcześniej przeczytałem jego „Omon Ra…” i podobało mi się bardzo.
W antologii mamy dziewiętnaście opowiadań, różnej długości i o różnym natężeniu humoru, smutku, powagi, realizmu i magii. Czasem bywa bardzo ironicznie i śmiesznie jak w opowiadaniu „Rekonstruktor” gdzie w pseudo recenzji pewnej książki dowiadujemy się o najskrytszych tajemnicach Związku Sowieckiego, w tym o hordach sobowtórów Stalina, Lenina, Chruszczowa i wielu, wielu innych, którzy zastępują władców Rosji Sowieckiej, podczas gdy wierchuszka Kraju Rad siedzi i pije w bunkrach pod Moskwą. A czasem bywa bardzo nostalgicznie, magicznie i smutno jak w „Ontologii dzieciństwa”, historii o zmianach, jakie przynosi dorastanie i sytuacji tak beznadziejnej, że samo jej wyobrażenie przyprawia mnie o dreszcz.
Pielewin świetnie oddaje zarówno niezamierzoną śmieszność i trywialność życia oraz przygnębiającą rzeczywistość postsowieckich blokowisk w wielkich, szarych, brzydkich miastach. Duże znaczenie ma na pewno czas napisania opowiadań. Ukazały się one w Rosji w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim. Dosłownie chwilę po rozpadzie Związku Sowieckiego. Sposób w jaki Pielewin ukazuje przerażający bezsens egzystencji robotniczo – chłopskiej jest bardzo charakterystyczny, zaprawiony gorzkim humorem i cynizmem. Czasem ten obraz postsowieckiego społeczeństwa, w którym przyszło żyć wszystkim Homo sovieticus jest wyłożony łopatologicznie oraz dodatkowo zostaje groteskowo skarykaturowany (opowiadanie „Dzień buldożerysty”). Zresztą czytając „Dzień buldożerysty” o perypetiach robotnika fabryki broni jądrowej, która w oficjalnej prasie nazywana jest fabryką zabawek pluszowych stanął mi przed oczami skecz roboczo nazywany „Pani Pelagia”, a wykonywany przez Zenona Laskowika i Bohdana Smolenia. Obejrzyjcie sobie jeśli nie znacie, a jeśli znacie to też obejrzyjcie, bo warto sobie odświeżyć. Wracając do urwanej myśli – jest wyłożony czasem łopatologicznie, a czasem bardzo metaforycznie i bardzo ciekawie („Dziewiąty sen Wiery Pawłowny”). Choć w tym opowiadaniu pod koniec raczej żadna myśl nie jest już metaforą, a dosłownym opisem rosyjskiego kraju i ludzi w nim mieszkających.
Pielewin nie ucieka również od pytań o granice poznania, cały czas przesuwa cienką, czerwoną linię pomiędzy jawą a snem. Czy śmierć jest początkiem nowej drogi, czy też końcem? Czy istnieje piekło, czy istnieje raj? A może czyściec wygląda jak wielki kombinat robotniczy, gdzie w nudzie, szarości, rutynie powtarzającej się dzień w dzień spędzają wieczność dusze potępione i oczekujące na zmazanie win („Wieści z Nepalu”).
Różne są to opowiadania i różnie je odebrałem. Niektóre wydawały mi się zbyt przegadane oraz przekombinowane. Nie jestem filozofem. Nie dla mnie „Fenomenologia ducha”, nie dla mnie „Krytyka czystego rozumu” – ja chcę się tylko czasem napić rumu (ech, te rymy częstochowskie w mojem wykonaniu są po prostu boskie), nie dla mnie przekraczanie granic poznania (w Poznaniu nigdy nie byłem i granic jego nie przekroczyłem). Pielewin w kilku opowiadaniach zapuścił się na obszary, które dla mnie zupełnie niezbadane są i nieznane. Obszary, w których czułem się niepewnie, a nikt chyba nie lubi czuć się niepewnie.
„Kryształowy świat” to zbiór, który mogę potraktować jako odzwierciedlenie hasła „Rosja to nie kraj. To stan umysłu”. Pielewin przekonuje mnie do tego zdania za pomocą swoich opowieści bardzo dobrze i skutecznie.
Taka jeszcze refleksja. Po lekturze opowiadań Pielewina można wyciągnąć wniosek, że postowieckie kraje to dno i kilometr mułu. Byłem na Krymie. Co prawda nominalnie Krym należy do Ukrainy, ale przecież to też dawny Związek Sowiecki. Było widać biedę, było widać niedostatki, było widać ogromne różnice majątkowe, ale ludzie byli tam szalenie mili, pomocni, uczciwi, pracowici. Nie widziałem patologii, a nie mieszkaliśmy w żadnym kurorcie tylko w normalnej mieścinie. Cóż widocznie od 1993 roku jednak coś się zmieniło. Na lepsze mam nadzieję.
onibe
charliethelibrarian
onibe
charliethelibrarian