No to teraz moi drodzy książkonauci, będzie o absolutnym klasyku literatury fantastyczno – naukowej. Wybitnej książce naszego pisarza. „Dzienniki gwiazdowe” to zbiór opowiadań, w których poznajemy astronautę Ijona Tichego.
Astronauta ów to człek niezwykle ciekawski i wciąż nosi go przemożna chęć poznawania coraz to nowych planet i ich mieszkańców. I tak sobie podróżuje ten nasz astronauta od galaktyki do galaktyki, od małych systemów planetarnych po ogromne skupiska setek milionów planet. Podróżuje w swej zielonej rakiecie, z której odłazi lakier a mózg elektronowy opowiada mu dowcipy z brodą. Każda jego wizyta to opis świata obcych. Poznawanie zupełnie dziwacznych kultur ale w jakiś niewytłumaczalny sposób strasznie podobnych do naszej kochanej Ziemi. Na przykład na jednej planecie Pincie bodajże, Ijon opisuje zadziwiający system rządów, w którym mieszkańcy pragną zostać rybami i non stop żyją w wodzie. Bulgocząc wciąż jak to dobre jest życie ryby wesoło zanurzają się powolutku pod wodę. Oficjalne organy wciąż powtarzają, że niedługo wszyscy mieszkańcy dostąpią tego zaszczytu i będą oddychać skrzelami. Ale póki co niech zacisną zęby bo planeta i nią rządzący przeżywają chwilowe trudności oraz występują chwilowe braki. Ci którzy pragną bulgotać trochę inaczej niż wszyscy albo nie daj wielka rybo! mówią, że ludzie w ogóle nie powinni żyć w wodzie mają nomen omen przechlapane. Owi osobnicy są usuwani do karnych brygad gdzie wykonują rybie posągi. Piękna ta podróż, w której Lem świetnie wypunktował pewien system społeczny socjalizmem zwany. Gdzie indziej nasz dzielny kosmiczny wędrowiec spotyka zakonnika, który żali się, że misja chrystianizacyjna wśród obcych idzie opornie, wręcz bardzo opornie. Kiedy zaciekawiony nasz podróżnik pyta się tego bogobojnego męża dlaczego. Ten opisuje mu, że wszyscy ci obcy zbyt dosłownie biorą nauki Kościoła. Jedni wysłuchawszy kazań zakonnika o tym jak to męki cielesne natychmiast otwierają drogę do raju, chcąc zapewnić owo miejsce swemu ulubionemu kaznodziei robią mu z dupy jesień średniowiecza (kolokwialnie rzecz ujmując).Co nie spotyka się ze zrozumieniem Kościoła. Inni z kolei masowo wstępują do zakonów i zaprzestają się rozmnażać albowiem Kościół powtarza, że spółkowanie grzechem jest i tylko czystość cielesna może otworzyć bramy niebios. W skutek tych masowych wstąpień do klasztorów całej rasie grozi wyginięcie. Zakonnik najbardziej jednak obawia się naukowców, ludzi rozumu, racjonalistów. To oni stanowią prawdziwe zło nauczając prawd naukowych i wyjaśniając wszelkie zjawiska, które do tej pory przypisywane były Wszechmocnemu.
Wszystkie podróże Ijona czegoś nas nauczą, coś nam opowiedzą o nas samych i naszej planecie. W dodatku na kartach książki tryskają fontanny humoru, abstrakcyjne skojarzenia wyglądają zza każdej planetoidy a lekkość pióra Lema sprawia, że klasyk ten czytałem z przyjemnością. Pod płaszczykiem fantastycznych planet i ras Lem celnie punktuje naszą ludzką psychikę i nasze zachowania. Sparafrazuję Gombrowicza i napiszę: „Lem wielkim astronautą był! I zachwyca, wciąż zachwyca”.
Jako ciekawostkę dodam, że przez lata powstały różne zbiory opowiadań Lema o tytule „Dzienniki gwiazdowe”. Ja posiadam książkę z roku 1958. A więc prawdziwego staruszka. I w tym zbiorze jest jedna podróż Ijona Tichego, której podobnież Lem zakazał publikować później. Jest to podróż dwudziesta szósta. Ijon ląduje w niej na dziwnej planecie nazywającej się Merka. Owa Merka jest zagrożona przez inny kraj tak zwaną Raszę i Czajnę. Ijon trafia na dziwne ćwiczenia, podczas których symulowany jest atak przy użyciu tajemniczej broni jaką jest ejbom. Bardzo zgrabne opowiadanko będące satyrą na Amerykę lat pięćdziesiątych, która tak naprawdę również nie była takim sympatycznym krajem podówczas. Opowiadanie jest również przykładem niezłej propagandy komunistycznej :D Nic więc dziwnego, że Lem troszku się go wstydził i traktował jako takie trochę niechciane dzieciątko co to zdarzyło mu się przypadkiem.
„Dzienniki gwiazdowe” mimo tylu lat i tak wielu późniejszych książek z gatunku literatury fantastycznej wciąż wychodzą obronną ręką i można spokojnie je polecać następnym pokoleniom, które być może sięgną gwiazd tak jak Ijon Tichy.
Pingback: Mój dzień w książkach… « Blog Charliego Bibliotekarza
Pingback: Stanisław Lem “Wizja lokalna” | Blog Charliego Bibliotekarza